"Ostatni prawdziwy lan" - L4F WG 2007

Dostosuj

"Ostatni prawdziwy lan" - L4F WG 2007

Siedząc tego zimnego, letniego wieczora z dwójką z organizatorów całej imprezy, Robakiem i Zbyszkiem, o ile mnie pamięć nie myli oczywiście, podsumowywaliśmy wydarzenia pierwszego dnia turnieju LAN4FUN WorldGamers 2007, czyli kolejnej już, bodaj dziewiątej edycji jednego z największych i najszerzej znanych lanów w Polsce. Wówczas z ust jednego z nich padło zdanie, które zaległo mi w pamięci i pozostało tam do dziś: „Tak naprawdę ostatnimi prawdziwymi lanami w Polsce są LPŚ i LAN4FUN”. Chciałbym zachęcić do spojrzenia na tę tezę przez pryzmat moich wspomnień z LAN4FUN WorldGamers 2007, które będą tematem poniższej kolumny.

Bo przecież o co chodzi w prawdziwym lan party? Nie o nagrody, pieniądze czy prestiż, ale o dobrą zabawę, ten niepowtarzalny klimat, zawieranie nowych znajomości, spotykanie się z ludźmi, których dotychczas znaliśmy tylko z Internetu, radość z rywalizacji twarzą w twarz, miast przez sieć, radość z zabawy swoją pasją, hobby, jakim dla każdego z nas jest eSport. A tego bez wątpienia nie brakowało podczas tej imprezy.

I tutaj powinienem Was przeprosić, drodzy Czytelnicy. Zapędziłem się nieco, poniosły mnie emocje, które na nowo zbudziły się we mnie na samo wspomnienie tamtych zdarzeń. A historię tę należy opowiedzieć po kolei, od samego początku. A zaczęło się tak…

7 lipca 2007 roku, godzina czwarta nad ranem. Z ociąganiem podnoszę się z łóżka i wlokę się do łazienki. Spałem raptem dwie godziny – do drugiej w nocy kończyłem szkielet relacji z LAN4FUN WorldGamers 2007, który uzupełniałem już w Warszawie. Obawiałem się, że na miejscu nie będę miał czasu, aby go kończyć, więc musiałem wrzucić go na stronę eSports.pl jeszcze przed wyjazdem.

Po paru chwilach w łazience i sporej dawce kofeiny byłem gotów do podróży. Jako, że jestem z Łodzi, do Warszawy nie mam aż tak daleko. Jednak jedyny pociąg, jaki mi odpowiadał, miałem około pół do szóstej, co niestety wiązało się z wczesną pobudką. Na szczęście nie jechałem sam – worki pod oczami mieli też moja siostra, Marta, i jej chłopak, Michał, którzy do naszej stolicy wybierali się w nie do końca sprecyzowanych celach.

W końcu wsiedliśmy do pustego przedziału. Miałem zamiar się tam przespać, jednak z emocji i podniecenia kompletnie mi to wyleciało z głowy. Wszak nie co dzień się jeździ na lany i chociaż nie była to moja pierwsza impreza tego typu, to muszę się przyznać, że wcześniej nie miałem okazji uczestniczyć w żadnym LAN4FUN. Ponadto dotychczas zajmowałem się głównie sceną gry Enemy Territory i to właśnie tam miałem najwięcej znajomych. Poza nimi znałem wówczas jeszcze kilku organizatorów i redaktorów, lecz żaden z nich nie przybył wówczas do Warszawy. W związku z tym w momencie wejścia do gmachu głównego Politechniki Warszawskiej znałem tam tylko jednego z organizatorów – chudego. Wiedziałem też, że przybędzie tam PawelS – jeden z zaufanych użytkowników eSports.pl. Zatem, posługując się mową potoczną, szedłem na żywioł ;).

l4f102.jpg
Pierwsze wrażenie po wejściu do gmachu głównego PW
Po paru godzinach spędzonych w pociągu wreszcie dotarliśmy na Dworzec Centralny w Warszawie. Chwilę nam zajęło znalezienie właściwej drogi, lecz po niecałej godzinie stanęliśmy naprzeciw wyżej wspomnianego gmachu głównego Politechniki Warszawskiej. O ile dobrze sobie przypominam, była wówczas godzina dziewiąta lub dziesiąta rano. Jako, że w środku był jeszcze ogromny bałagan – organizatorzy ciągle gdzieś biegali, pierwsi gracze dopiero się rejestrowali, nikt nic nie wiedział i wszystko stało na głowie – oddaliśmy się zwiedzaniu bez wątpienia ładnego budynku, w którym odbywał się lan (choć w tej kwestii nasze opinie były sprzeczne).

W końcu organizatorom udało się ogarnąć ten chaos i mogłem ruszyć na podbój świata. Znalazłem chudego i dostałem od niego instrukcje. Poszedłem zarejestrować się i odebrać akredytację, a następnie identyfikator. Chudy zaś rozpoczął poszukiwania dla mnie komputera. W międzyczasie pożegnałem się z moimi towarzyszami podróży, którzy pojechali do uprzednio wynajętej kwatery. Odebrawszy wszystkie potrzebne mi atrybuty redaktora brakowało mi już tylko komputera. Nie wiedziałem wówczas, ile może zająć szukanie takiej drobnostki, jak pecet. Dostałem od losu w prezencie trochę czasu wolnego, którzy spożytkowałem na integrację z pozostałymi uczestnikami lana. Już wkrótce miałem komu kibicować w turnieju Counter-Strike’a, na którego scenie, prawdę rzekłszy, nie znałem i nie znam się prawie w ogóle.

Gdy wreszcie otrzymałem komputer na akredytacji, który, nie bez problemów, udało mi się podłączyć do Internetu, mogłem sobie pogratulować szczęścia. Dostałem miejsce w kanciapie organizatorów, w związku z czym byłem wciąż na bieżąco zarówno z dodatkowymi konkursami i zabawami, jak i z problemami technicznymi, których nie było mało. Naprzeciw drzwi znajdowało się stanowisko sędziów i adminów wszystkich głównych turniejów, a zatem i po wyniki nie miałem daleko.

A propos problemów technicznych, skoro już o nich wspomniałem, warto by pociągnąć ten temat dalej. Do chyba najciekawszej i wywołującej najwięcej zainteresowania wpadki należało połączenie z siecią lokalną i Internetem. Zawody odbywały się w dwóch miejscach – na dziedzińcu i na małej auli. Jednak przez małe niedopatrzenie mała aula nie miała połączenia ani z siecią lokalną, ani z Internetem. Jednak od czego mieliśmy tam naszych pomysłowych organizatorów! Z braku innych środków musieli przeprowadzić kabel z trzeciego piętra aż do kanciapy, w której miałem swój komputer, na skos przez cały dziedziniec. Wyglądało to co najmniej komicznie.

Jednak nie powinienem narzekać. Wszak w końcu mogłem rozpocząć pracę. Z początku poszło kilka aktualizacji ogólnych, informujących Was, drodzy Czytelnicy, o stanie przygotowań, które, nota bene, ciągnęły się w nieskończoność. Ale to jest chyba urok lanów, nie tylko tych z serii BYOC – opóźnienia. Nim się jednak spostrzegłem zamknięto zapisy do turnieju Counter-Strike’a i rozlosowano grupy. Szybko musiałem nadrabiać zaległości. Właśnie wówczas poznałem Yaibę – organizatora tegoż turnieju i jednego z działaczy HeadShot Media. To on informował mnie na bieżąco o wynikach zawodów, choć nie bez oporów i marudzenia ;). Jednak trudno mu się dziwić – roboty miał mnóstwo, ciągle gdzieś się spieszył.

l4f105.jpg
Zawodnicy Americas Army na swoich stanowiskach
Wkrótce potem wystartował turniej Americas Army, do którego zapisały się aż trzy drużyny, których liczba, w niewiadomy sposób, wkrótce wzrosła do czterech. O ile wszyscy panowie z tej sceny byli bardzo mili i przyjaźnie nastawieni, o tyle ich zapał do gry był stokroć mniejszy. Wystarczy wspomnieć, że cztery drużyny rozgrywały turniej przez dwa dni. Jednak wspominając o scenie AA na tym lanie nie mogę nie wspomnieć o osobie, która bardzo mi pomogła w relacji z tej właśnie gry – Gargamelu. Redaktor naczelny serwisu americasarmy.pl na bieżąco informował mnie o wynikach poszczególnych meczów i zawsze znalazł czas, żeby udzielić mi odpowiedzi na dręczące mnie pytanie.

Turnieje odbywały się w swoim rytmie, kolejne mecze się kończyły, udało się opanować problemy techniczne, wszystko wreszcie było w najlepszym porządku. I mimo tego, że wcale się nie nudziłem – wciąż musiałem uzupełniać kolejne wyniki – nie mogło obejść się bez niespodzianek. Już wkrótce pojawił się kolejny kłopot, a w jemu poświęconej dyskusji uczestniczyłem głównie z racji umiejscowienia mojego komputera.

Otóż, jak być może pamiętacie, przez zawodami organizatorzy obiecali możliwość zmierzenia się z jednym z zawodowców z drużyny PGSPokerStrategy.cc. I faktycznie, pierwszego dnia zauważyłem kilkukrotnie zika, chrisa i paru innych, nieznanych mi z wyglądu członków tejże drużyny. Jednak, jak się okazało, organizatorzy Pentagramu nie dogadali się z organizatorami lana i owi zawodowcy gdzieś zniknęli. O tym właśnie dyskutowali organizatorzy LAN4FUN WorldGamers 2007. Nawet nie zauważyłem, kiedy wszyscy zniknęli. Nie usłyszałem ostatecznych rozstrzygnięć w tej sprawie.

Zresztą już wówczas nie zaprzątało mi to myśli. Na horyzoncie pojawił się PawelS, zaufany użytkownik eSports.pl. Chwilę porozmawialiśmy, po czym zniknął pstrykać zdjęcia. Wkrótce pojawił się z powrotem, a ja udostępniłem mu komputer, aby wrzucił zdjęcia na serwer. Niestety, nie udało mu się zaprogramować galerii, a że mieliśmy tylko jednego peceta, nie starczyło czasu, aby na bieżąco uploadować na stronę zdjęcia. A nie był to jedyny problem, jaki pojawił się wraz z Pawłem. Otóż, jak wkrótce się dowiedziałem, nie darzył zbytnią sympatią jednego z organizatorów turnieju, Robaka, z wzajemnością zresztą. W związku z tym już wkrótce doszło do kilku spięć między nami a nim. Robak chciał nas usunąć z kanciapy, gdyż obawiał się o pozostawione tam jego rzeczy osobiste. Na szczęście udało mi się z nim dogadać i nie straciliśmy komputera, choć nie obyło się bez poświęceń – Paweł nie mógł mnie odwiedzać w kanciapie.

Z grubsza rzecz biorąc, na tym zakończył się dzień pierwszy LAN4FUN WorldGamers 2007. Wprawdzie rozgrywki Counter-Strike’a jeszcze się toczyły, lecz nie trwały długo. Poza tym nie wydarzyło się już nic godnego uwagi, chyba, że o czymś zapomniałem. Wraz z opuszczeniem sali przez część braci CS-owców, którzy udali się na spoczynek, aby wyspać się przed zbliżającą się, decydującą fazą zawodów, dzień pierwszy uznałem za zamknięty. Jednocześnie rozpoczęła się najbardziej interesująca część lana, którą najlepiej wspominam – noc. To wtedy wszyscy po wyczerpującym dniu, pełnym wrażeń, „wrzucają na luz” i rozpoczyna się dobra zabawa. Ta noc jednak nie rozpoczęła się najlepiej. Prawdę rzekłszy, rozpoczęła się naprawdę fatalnie.

Zmierzając na dwór, aby spotkać się z jednym z byłych redaktorów eSports.pl, Zippim, spotkałem kilku organizatorów, rozmawiających z grupką ochroniarzy, portierów i sprzątaczek z Politechniki Warszawskiej. Zainteresowany zaistniałą sytuacją zbliżyłem się do nich i wdałem się w dyskusję. Jak się okazało, władze politechniki postanowiły zamknąć budynek o dwudziestej drugiej i otworzyć go dopiero około godziny szóstej nad ranem. Dziać się tak miało ze względów bezpieczeństwa i regulaminu. W związku z tym każdy, kto wyjdzie z gmachu głównego przed określoną godziną po jej wybiciu nie będzie mógł wrócić, zaś każdy, kto do gmachu wejdzie przed dwudziestą drugą, już nie wyjdzie. Drzwi miały zostać zamknięte i żadna polemika nie przekonywała Panów i pań z obsługi. Decyzja zapadła.

Szybki rzut oka na zegarek i wiedziałem, że mam raptem dziesięć minut, aby się spotkać z Zippim. Niestety, prawda w oczy kole. Musiałem niestety go zawieść, gdyż planowaliśmy pozwiedzać Warszawę i porozmawiać dłużej. I tak się spóźniłem o parę minut i nie wiem, jakim cudem, ale otworzono mi już zamknięte na zamek od wewnątrz drzwi.

Po tym niespodziewanym incydencie wśród organizatorów nastała atmosfera podsumowań. To właśnie wówczas znalazłem się na dziedzińcu wraz z Robakiem i Zbyszkiem. Wówczas też podsumowywaliśmy miniony dzień. Jednak w mojej kolumnie na podsumowania jeszcze nie czas – wszak jeszcze tyle mam do opisania!

l4f114.jpg
Widok na część dziedzińca
Zaraz po powrocie z dziedzińca otrzymałem informację o tym, że rozpoczyna się turniej Quake’a 3. Szybkim krokiem skierowałem się do stanowiska sędziów i organizatorów turniejów, gdzie poznałem byłego redaktora eSports.pl, jedną z najbardziej charakterystycznych person na scenie „kwaka” – mava. Mimo tego, że wcześniej się nie znaliśmy, mav przyjął mnie z otwartymi ramionami (i to dosłownie ;)). Od razu go polubiłem, a wkrótce jego pomoc okazała się bardzo cenna w prowadzeniu relacji z tych zawodów.

Po nielicznych problemach z losowaniem w końcu udało się ustalić drabinkę playoff, w której rywalizowali zawodnicy. Turniej ten, w przeciwieństwie do turnieju Americas Army, rozgrywał się bardzo szybko i co chwilę otrzymywałem nowe wyniki. W ten wesoły i beztroski sposób dobrnęliśmy do jego wielkiego finału, w którym zmierzyli się PGS.PS.zik i FF.X-Fi r1val. Pierwszy z nich jest uważany za jednego z najlepszych graczy w Europie i, nie umniejszając jego przeciwnikowi, był zdecydowanym faworytem spotkania. Potwierdził to na pierwszej mapie, którą zdecydowanie wygrał. Jednak na drugiej mapie triumf odniósł r1val i zaczęło być ciekawie. Zadecydować miała trzecia plansza, na której niezrównany okazał się zik.

Cały finał transmitowany był poprzez rzutnik bodajże na ścianę lub na jakąś planszę, dokładnie nie pamiętam. Nie ulega jednak wątpliwości, że każdy mógł go obejrzeć i wielu skorzystało z tej okazji, w tym ja oczywiście. Jakby tego było mało, organizatorzy zaoferowali nam komentarz do meczu, choć prowadzony on był dość enigmatycznie i ograniczał się do czytania wyniku.

Po turnieju Quake’a rozpoczęła się zabawa w tak zwane „orienty”. Wielu uczestników lana, w tym ja, nie wiedziało z początku o co dokładnie w tym chodzi, jednak szybko się tego dowiedziałem i inicjatywa bardzo mi się spodobała. A na czym owe orienty dokładnie polegały? Otóż orient był zabawą dla wszystkich uczestników lana, którzy chcieli coś wygrać. Jej rodzajów było kilka, zaś jej zwycięzca zawsze wygrywał worek pełen gadżetów, między innymi czapek, smyczek, notesików i tym podobnych. Z początku na jedną ze ścian dziedzińca rzutnik rzucał wygaszacz ekranu z jednego z komputerów. Kiedy miast niego pojawił się znak zapytania, należało krzyknąć „orient”. Ten, kto pierwszy to zrobił, otrzymywał pytanie. Jeśli dobrze na nie odpowiedział, wygrywał nagrodę.

Z czasem orienty zrobiły się coraz bardziej wymyślne. Dobrym pomysłem była zabawa w zbieranie naklejek, których organizatorzy mieli nadmiar. Na całej sali porozklejali naklejki bodajże firmy Speedlink i ten, który zebrał ich najwięcej, wygrywał. Mnie jednak najbardziej do gustu przypadł pomysł z tak zwanym „capture the flag”, znanym z gier fps. Otóż na każdym z pięter gmachu organizatorzy przykleili po jednym plakacie, który został specjalnie podpisany. Oczywiście każdy plakat znajdował się w innym miejscu i symbolizował inny poziom trudności: piętro pierwsze – low, drugie – medium, trzecie – high i czwarte – bonus. Następnie ogłosili, że ten, kto przyniesie któryś z plakatów, otrzyma nagrodę, a im wyższy poziom, tym lepsza nagroda. Zabawnie wyglądała grupa facetów, która oderwawszy się od monitora pędzi ile sił w nogach po schodach na górę ;).

l4f113.jpg
Druga część dziedzińca, ujęta z górnego piętra
Orienty trwały całą noc. W międzyczasie pewien człowiek ze studia, zajmującego się tworzeniem gry Wiedźmin, wygłosił swoisty wykład na ten temat. Opowiadał między innymi o odwzorowaniu postaci z książki w wirtualnym świecie i robił to na tyle ciekawie, że zainteresował garstkę ludzi, która została z nami na noc. Po wykładzie każdy mógł wziąć sobie plakat na pamiątkę – jeden z nich wisi do dziś w moim pokoju. Warto też wspomnieć o turnieju StarCrafta, który zorganizowali sobie gracze kilku drużyn Counter-Strike’a w środku nocy ot, tak, dla zabawy. Udało im się nawet wyciągnąć nagrody od organizatorów dla najlepszej pary zawodników, bowiem zawody odbywały się w formacie dwóch na dwóch.

Wkrótce jednak atmosfera zabawy musiała ustąpić zmęczeniu i senności. Kolejni gracze układali się do snu na swych klawiaturach tak, aby poszczególne literki solidnie odbiły im się na twarzy. Wykazywali się przy tym naprawdę niezłą kreatywnością w wymyślaniu najdziwniejszych pozycji do spania tak, aby było im jak najwygodniej mimo tego, że wszyscy wiedzieliśmy doskonale, iż wygodnie to na pewno nie będzie żadnemu. W końcu i ja uległem i zacząłem pakować rzeczy, aby choć chwilę przespać się w wynajętej kwaterze, w której już czekali na mnie towarzysze podróży. Było to około szóstej rano. Jednak człowiekowi, nie znającemu dobrze Warszawy nie było łatwo dotrzeć do małego hoteliku na przedmieściach mimo tego, że z grubsza wiedziałem, jak tam dojechać.

W związku z tym dotarłem do pokoju dopiero koło ósmej. Akurat, aby się wykąpać i ujrzeć twarz przemiłej pani prowadzącej hotel, że śniadanie podane. Nie przypomnę sobie teraz nazwy tej kwatery, ale i tak Wam ją odradzę – jedzenie było wyjątkowo pozbawione smaku: suchy chleb i jakaś parówka, która wcale takowej nie przypominała. A może to tylko złudzenie, wywołane zmęczeniem?

Faktem jest, że do gmachu głównego Politechniki Warszawskiej dotarłem po dziewiątej. Szybko ujrzałem Pawła, z którym się skonsultowałem, aby następnie ruszyć do czekającego już na mnie w kanciapie komputera i rozpocząć kolejny dzień męczącej, ale jakże satysfakcjonującej pracy. Stan, w jakim wówczas się znajdowałem doskonale opisał zik, który gdy mnie ujrzał, rzekł: „Wyglądasz jak zombie”. Lusterka nie miałem, ale myślę, że można polegać na jego słowach.

Wówczas też dowiedziałem się o tym, iż mecz o trzecie miejsce turnieju Quake’a 3 odbył się podczas mojej nieobecności. Było to chyba jedyne warte uwagi wydarzenie, które ominąłem ze względu na trzygodzinną absencję. W owym spotkaniu zwyciężył gracz jednej z drużyn Americas Army i, jak się później okazało, sprawca jednej z najfajniejszych rozrywek na lanie, szooster.

Szybko zaaplikowałem sobie odpowiednią dawkę kofeiny i mogłem rozpocząć pracę. A było co robić – pierwsza faza grupowa turnieju Counter-Strike’a dobiegała końca i rozpoczynała się druga, w której zmierzyć się miało sześć najlepszych drużyn. Ponadto wciąż toczyły się jakieś niekończące się batalie w AA, a już niebawem w małej auli miały wystartować turnieje Fify 2007 i Need for Speeda. Nie będę się tu jednak oddawał opisom poszczególnych meczy i rozgrywek, bo nie o to chodzi. Kilka godzin przesiedziałem przed komputerem, wpisując kolejne wyniki i, w międzyczasie, gawędząc sobie z nowymi znajomymi. Najbardziej interesujące były konwersacje z zikiem i r1valem, którzy zabijali nudę, czekając na rozdanie nagród i wpadali od czasu do czasu do kanciapy, Bóg jeden wie po co ;).

Gdy turniej Counter-Strike’a, pod czujnym okiem Yaiby, wkroczył wreszcie w fazę pucharową, podobnie jak rozgrywki Americas Army, miałem tylko parę chwil, aby zgrać od chudego, pilotującego rozgrywki Fify, tabele grupowe. Nie starczyło mi nawet czasu, aby wgrać je do końca, za co bardzo Was przepraszam. Jednak powodem tej pustki w mojej relacji był oczywiście szooster. Dlaczego? Otóż ten wesoły brodacz przytargał ze sobą konsolę Nintendo Wii, na której odpalił boks. I zaczęła się zabawa! Naprawdę komicznie wyglądało, jak dwóch Panów stoi obok siebie i wymachuje rękami, jakby zaraz miał tam wylądować samolot. W końcu zainteresowałem się tym nietypowym zjawiskiem, a po niedługim czasie skusiłem się na grę.

Zabawa była przednia. Dużo emocji i nerwów, a wszystko w przyjaznej atmosferze współzawodnictwa. Aż sam się zdziwiłem, jak taki wirtualny boks może człowieka zmęczyć. Najbardziej jednak mnie zaskoczyło, ile czasu spędziłem nie tylko walcząc, ale i przyglądając się innym amatorom walk w ringu. Udało się nawet zorganizować turniej boksu i mimo tego, że od każdego dostawałem srogie baty, to i tak mi się podobało ;). W międzyczasie znalazłem parę chwil na pogawędkę z grupą działaczy HeadShot Media, poprzyglądałem się też nieco ich pracy z kamerą. Porozmawiałem również z regulującym wówczas scorebota i serwer HLTV Pawłem, jednak z uwagi na moją kompletną niewiedzę w tym zakresie ograniczyłem się do odczytywania interesujących mnie wyników.

l4f104.jpg
Cała rzesza zapalonych graczy w swoim żywiole
W końcu zarówno turniej Counter-Strike’a, w którym zwyciężyła ekipa UNITED, jak i turniej Americas Army, w którym triumf odniosła drużyna Team Wilda D-Link, dobiegły końca. Większość graczy zaczęła zbierać swój sprzęt i rozjeżdżać się do domów. Zostali tylko zwycięzcy i organizatorzy. I ja. Niebawem, po krótkich przygotowaniach sceny, rozpoczęto ceremonię rozdania nagród. Nagrodzono nie tylko zwycięzców turniejów głównych, ale i pierwszego w turnieju boksu na Wii oraz najmłodszego zawodnika całego lana – dwunastoletniego DeVoNa, który na LAN4FUN był już po raz drugi.

I przyszedł czas na mnie. Chwilę jeszcze pogawędziłem z organizatorami zawodów, którzy zostali tam, aby posprzątać ogromny bałagan, jaki zawodnicy zostawili po sobie. Wreszcie przybyli po mnie Marta i Michał, z którymi ruszyłem na Dworzec Centralny w Warszawie. Jakimś cudem zdążyliśmy na pociąg około godziny dziewiętnastej. Ulokowaliśmy się w niemal pełnym przedziale, w którym zapadłem w błogi, zasłużony sen.

Na koniec należy Wam się kilka wyjaśnień. A propos Panów z Pentagramu, to tak po prawdzie nie wiem na pewno, czy odbył się ów zapowiadany turniej, w którym można było wyzwać jednego z nich na pojedynek. Nie miałem czasu ani okazji, aby o to zapytać. Mogę się jednak domyślać, że tak, zawody odbyły się. Wszak widziałem, jak na małej auli jacyś zupełnie mi nieznani ludzie ścigali się z chrisem, a później, po odniesieniu porażki (a jakżeby inaczej!), dziękowali mu za grę i ustępowali miejsca następnym.

Chciałbym również przeprosić za to, że w Warszawie nie udało mi się, mimo wszystkich wysiłków, poprowadzić relacji kompletnej. Mam nadzieję, że zadowoliły Was najświeższe informacje z turniejów Counter-Strike’a, Americas Army i Quake’a 3. Chciałbym również przeprosić, że, choć miałem takie zapędy, nie udało mi się przeprowadzić z nikim wywiadu. Dyktafonu nie posiadam, a organizatorom niestety nie udało się załatwić dla mnie niczego, co by się do tych celów nadawało.

W moich wspomnieniach nie może też zabraknąć wzmianki o bardzo istotnych, drugoplanowych postaciach lana. Pierwszą z takich postaci, a raczej grupą, byli panowie z ochrony. Nie ci, z którymi dyskutowaliśmy przy wejściu co do zamykania drzwi o dwudziestej drugiej. Mam na myśli takich, którzy przechadzali się tu i tam znanym nam z powieści Terry’ego Pratchetta krokiem charakterystycznym dla tego typu profesji. Ci panowie dbali o nasze bezpieczeństwo całą noc, za co należy im podziękować. Przy okazji byli bardzo mili – udało mi się pogawędzić z jednym z nich, gdy oddawał się konsumpcji zasłużonej kolacji. Naprawdę sympatyczni ludzie ;).

l4f101.jpg
Tancerki podczas pokazów
Drugą, a zarazem ostatnią grupą postaci drugoplanowych, które pierwszego dnia przewijały się tam i z powrotem naprzeciw mojej kanciapy, aby w odpowiednim momencie wybić się na pierwszy plan, były trzy bardzo ładne i skąpo odziane panie, które zaprezentowały nam pokaz tańca. Nie powinno Was dziwić, dlaczego trzy tancerki znalazły się nagle na pierwszym planie lan party, kiedy kilkuset facetów odlepiło twarze od monitorów i zaczęło przyglądać się ich niezwykle interesującym wygibasom na scenie.

Dziś, siedząc na naszych pięknych, polskich Mazurach, gdy wspomniałem tamte chwile, aż mi się łezka w oku zakręciła. Tak, LAN4FUN WorldGamers 2007 był prawdziwym lanem. Nie wiem, czy ostatnim prawdziwym, ale prawdziwym na pewno. Prawdziwym aż do bólu – masa problemów technicznych i opóźnień. Jednak jednocześnie prawdziwym pod innym względem – nikt tam nie przyjechał dla nagród, pieniędzy czy sławy. Liczyła się przede wszystkim dobra zabawa. A tej nie brakowało.

W tym miejscu chciałbym podziękować Wam, drodzy Czytelnicy, za to, że tak pozytywnie przyjęliście moją relację z tamtego lana, w którą – uwierzcie mi – włożyłem mnóstwo pracy. Dziękuję Wam, bo bez tak miłych komentarzy nie miałbym ochoty ani zapału do dalszej pracy. Ponadto chciałbym Wam podziękować za to, że przeczytaliście moje wspomnienia z LAN4FUN WorldGamers 2007, zawarte w tej kolumnie. Przepraszam, że zajęło mi to aż tyle tekstu i gratuluję wszystkim tym, którzy dotarli aż tutaj. Wątpię, aby była to lekka lektura.

Na koniec chciałbym pozdrowić kilka osób, które poznałem na tym lanie i które bardzo polubiłem lub zapamiętałem szczególnie. Będą to znakomici towarzysze rozmów, zik i r1val; przyjazny, otwarty i nieobliczalny mav; zawsze skory do pomocy Gargamel; wciąż zabiegany i nie mający dla mnie czasu Yaiba; Duch, z którym zamieniłem raptem parę słów, ale szanuję go za to, co zrobił dla polskiego eSportu jako główny admin HeadShot Media; DeVoN, z którym również zamieniłem raptem parę słów, ale którego również szanuję za to, że w tak młodym wieku ma tyle determinacji, aby konsekwentnie rozwijać swoje zainteresowania; PawelS, który odwalił mnóstwo dobrej roboty, pstrykając masę zdjęć i pomagając mi, jak tylko mógł; zap3r, KiLoF, nastar, adik, statik, czyli team-exec – towarzysze rozmów i jeden z niewielu teamów, który przegrał wszystkie spotkania na turnieju ;); szarlatan szooster, przy którego wspaniałym Wii spędziłem kilka godzin, dobrze się bawiąc; panie tancerki i panowie ochroniarze – bardzo ich wszystkich polubiłem i pozdrawiam ich mimo tego, że oni prawie na pewno tego nie przeczytają; oraz, oczywiście, cała rzesza organizatorów, z chudym, Zbyszkiem i Robakiem na czele, którzy włożyli naprawdę dużo pracy w to, aby LAN4FUN WorldGamers 2007 się udał. Ach, i – jakże mogłem zapomnieć! – szczególnie gorące pozdrowienia dla mojej siostry, Marty, i jej chłopaka, Michała, za to, że towarzyszyli mi podczas mojej podróży do Warszawy. Do zobaczenia na kolejnej edycji LAN4FUN!

Powyższy tekst jest subiektywną opinią autora i nie jest oficjalnym stanowiskiem serwisu eSports.pl.

KomentarzeKomentarze

  • 1
  • 2
  • LukE

    #0 | LukE

    2007-08-15 10:19:04

    drogi wojtusiu, lat 18, prosze cie nie mow mi chlopcze ile to jest dobrze napisany tekst. ten tekst ma prawie 25 tysiecy znakow. optymalna dlugosc tekstu (np. w tygodniku opinii) to 7-8 tys znakow.

    a mlodziez to faktycznie - jak nie umie pisac to pisze co slina na jezyk naniesie.
  • Dodawanie komentarzy dostępne jest jedynie dla zalogowanych użytkowników.
    Jeżeli nie jesteś jeszcze użytkownikiem eSports.pl, możesz się zarejestrować tutaj.
  • 1
  • 2
Komentarze pod artykułami są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu eSports.pl oraz serwisów pokrewnych, który nie ponosi odpowiedzialności za treść opublikowanych opinii. Jeżeli którykolwiek z postów łamie zasady, zawiadom o tym redakcję eSports.pl.
Dołącz do redakcji portalu eSports.pl!

Ostatnio publikowane

Napisz do redakcji

W tej chwili żaden z naszych redaktorów nie jest zalogowany.

Ostatnie komentarze

Ostatnio na forum

Statystyki Online

5335 gości

0 użytkowników

0 adminów

Ranking Użytkowników

WynikiAnkieta

Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem podczas WCG Polska?

  1. 0%

    Słaba postawa Fear Factory

  2. 0%

    Dobra gra UF Gaming

  3. 14%

    Tłumy widzów na sali kinowej

  4. 14%

    Mało miejsca

  5. 71%

    Nie byłem i nie interesuje mnie to

Nasi partnerzy

  • Shooters.pl
  • Cybersport

Wszelkie prawa zastrzeżone (C) eSports.pl 2003-2024

Publikowanie materiałów tylko za zgodą autorów.

Wybierz kategorie