Opowieść wigilijna
Ar1el ma już dość lania od Mesa*, więc w trakcie kolejnej rundki na cpm3 z radością wciska pauzę by odebrać wiadomość. Ze zdziwieniem patrzy na czerwoną poświatę wokół impa na przegubie.- Te, Mesio – przerywamy. Coś ważnego z Ligi.
- Hehe. Wybawili cię od minucha. Enterm jest w drugim pokoju. Kod pamiętasz.
- Ta. Dzięki. Dokończymy później.
Wstaje od wiekowej maszyny z klawiaturą, myszką, całym tym przedpotopowym badziewiem i zagląda jeszcze przechodząc za plecami mistrza w jego monitor by zapamiętać pozycję przeciwnika na mapie. Przy czerwonej. Niewiele to da, ale może trochę zamiesza po wznowieniu. Mały czit, ale przecież to for fun, nie? Chociaż parę fragów. Wygrać z Messem w q3 raczej się nie da. Próbuje tego od miesięcy z mizernym skutkiem. Trochę głupio dostawać baty od takiego dziadka, ale tym co zmienia obciach w opłacalne są chwile, kiedy po meczu siedzą sobie i Mess wspomina pionierskie czasy gamingu sypiąc anegdotami o legendach gier. Choć Ar1el jest teraz najgorętszą gwiazdą rozgrywek Ligi, wciąż wielkim szacunkiem darzy dawnych mistrzów, którzy torowali i wygładzali drogę, którą teraz sam może zapierdzielać niczym bolid formuły 1. Inna sprawa to dość nieciekawa sytuacja Ar1ela, mistrza i gwiazdora, a jednocześnie syna jednej z najpotężniejszych osób esportu, założyciela Ligi – Krogotha. Nie dziwi fakt, że niewielu przyjaciół ma wśród rówieśników ten zamożny z domu i z własnej pracy, wychowany w cieplarnianych warunkach, co tu kryć – nieco rozpieszczony, a na pewno mocno rozkapryszony chłopak. Tylko w środowisku dziadków, szacunek do których wyniósł z domu ojca, pokornieje i robi się całkiem miłym dzieciakiem.
Uruchamia konsolę entermu i znika w nieprzejrzystej, walcowatej mgiełce interfejsu. Wywołuje ig0ra i od razu uderza go powaga na twarzy dyrektora Ligi. Najbardziej wyluzowany człowiek świata, jak ig0r mawia o sobie, ma na twarzy wypisane zacięciem ust i dziwnie nieskoordynowaną mimiką niebywałe u niego zdenerwowanie. Coś jest nie tak, myśli Ar1el przebiegając szybko listę swoich ostatnich grzeszków. Trochę pogrywał na drobne pieniądze z publicznych enetrmów, ale facet od softu zapewniał, że fejk jest nie do złamania. Nie palił syntrawy od tygodni, więc nie powinno być problemów z zatwierdzeniem wyników ostatnich pojedynków. Zdenerwowanie zaczyna się udzielać i jemu zanim jeszcze padają pierwsze słowa. A te nie wróżą niczego dobrego.
- Błyskiem u mnie. Ale błyskiem.
I koniec. I po połączeniu.
Implant natychmiast znów daje znać o następnej rozmowie. Moment wahania. To stary.
- Co jest ojciec?
- Zaraz skontaktuje się z tobą ig0r. Nie zwlekaj i rób co każe.
- Już z nim gadałem.
- To co, do kurwy nędzy, robisz jeszcze u Messa?
Oszfak, mysli Ar1el i przerywa połączenie. Ze starym nie ma żartów. Błysk to błysk.
Oszfak, myśli Ar1el., sprawy są poważniejsze niż przypuszczał.
Wychodząc rzuca Messowi resztki swojego, niepotrzebnego chyba w najbliższej przyszłości, dobrego humoru ‘Zjem cię następnym razem.’ Zostawia go z otwartymi w pół uśmiechu i pół zdziwieniu ustami i biegnie do windy.
Oszfak myśli jeszcze w windzie. Odprawił kierowcę z kapsułą, musi złapać publiczną. Teraz, przed świętami może być problem. Swoja drogą, co za dziwactwo – największy mistrz w operowaniu konsolą entermu, gracz o refleksie kobry i opanowaniu mnicha buddyjskiego musi jeszcze dwa lata czekać na prawo jazdy. Wybiega przed budynek Augustowskiej Fabryki Kombinerek i widzi kapsułę taxi oraz machającego do niego jej kierowcę. Ig0r wszystko przewidział. Jak zwykle. Sadowi się na tylnym siedzeniu i nawet nie musi mówić dokąd. Jadą skrajnym pasem mijając rzekę kapsuł i starożytnych samochodów spalinowych poruszających się jak zwykle o tej porze roku z jakąś nadzwyczajną nieporadnością i brakiem zdecydowania. Przejeżdżają przez nogę dwudziestometrowego hologramu świętego Mikołaja, na moment robi się kolorowo i mglisto, taksiarz klnie holo w żywy kamień, ale nie zwalnia. Ar1el ma chwilę na myślenie, ale brak mu danych. Jego umysł poddaje się zasadzie rządzącej światem elektryki – gigo. Nie ma co się martwić na zapas. Zastanawia się więc gdzie spędzić Sylwestra, część pamięci operacyjnej swojego mózgu poświęca na zestawienie garderoby na imprezę, chwilę myśli nad prezentem dla ojca. Implant znów informuje o połączeniu, teraz to na darmo. Daje znać, że odezwie się później nie sprawdzając nawet kto to.
Dojeżdżają pod biurowiec Ligi. Gdzieś tam, na samej górze jest gabinet jego ojca. Był w nim kilka razy jako dzieciak, odkąd jest zawodowcem – tylko raz, przed rokiem, gdy odbierał nagrodę na najlepszego gracza roku. Nie ma co – stary trzyma się zasad. Ig0r czeka na niego dwa piętra poniżej dachu, gdzie urzędują dyrektorzy departamentów. Cała fasada budynku pokryta jest biobannerem, który reagując na zmiany temperatury i ciśnienia tworzy niepowtarzalne i fantastyczne obrazy. Lige stać na to, by nie wyświetlać jakichś bzdurnych reklam pasty do zębów. Teraz przedstawia kołyszący się na wietrze jakiś las i łąkę pełna kwiatów na pierwszym planie. W grudniu, gdy szara breja pokrywa ulice udając śnieg. Nie ma czasu na przemyślenia i zadumę nad tym kontrastem i podejrzewanym przez wszystkich ukrytym i niezamierzonym przez twórców poczuciem humoru biobannera. Ar1el przeskakuje hałdy brunatnego świństwa, śniegu przez tę krótką chwilę w drodze z chmury do strefy wpływów wielkomiejskiej atmosfery, zalegającego brzegi chodnika i pędzi do wejścia. Bije w ten sposób pewnie swój życiowy rekord jeśli chodzi o dystans na jakim poruszał się szybciej niż spacerkiem w przeciągu jednego dnia. Rzuca cześć portierowi, drzwi otwierają się przed nim błyskawicznie i wybiera prywatną windę dyrektorów. Nie zawiódł się. Ig0r zadbał, by zareagowała jak trzeba na obecność jego obcej osoby.
Ogromne biuro dyrektora sportowego Ligi wyłożone jest od początku do końca świeżą murawą. Biurka stoją gdzieś w połowie, ale ig0r czeka przy samym wejściu. Jego zęby miażdżą laskę syntrawy, jednak spojrzenie ma chłodne i wydaje się być już całkiem opanowany. Podaje dłoń na powitanie, i to znak, że jednak nie wszystko jest okej. Zazwyczaj nie wita się z nikim tak wylewnie. Tym samym gestem wciąga Ar1ela do środka, aż ten potyka się i ślizga na trawie. Przy kompleksie biurek siedzi dwóch obcych mężczyzn. Jeden młody, ledwie parę lat starszy od Ar1ela, drugi starszy sporo, ma chyba nawet więcej lat niż ig0r, jego twarz wydaje się znajoma.
No jasne. Skrócona prezentacja: haker Entermu i wiceszef tej firmy. Kurde, co jest – myśli, ale nie daje poznać po sobie zdenerwowania. Jednak odkryli jego machlojki w publicznej sieci? Dobór osób wskazywałby właśnie na to. Kur... trochę dreszczyku emocji z grania pod fejkiem z pryszczatymi małolatami, garść wygranych od nich drobnych, i to ma zniszczyć taką karierę? Pewnie będą chcieli się układać, pociesza się. Opierdolą jak beczkę od smoły, każą coś zapłacić i pewnie zatuszują. Oszfak! Jedna myśl uderza go jak młot. Czy stary o tym wie? To byłaby prawdziwa katastrofa. Stary go zamorduje! To nie ulega wątpliwości. Wyobraźnia wyświetla obrazki pokrwawionych szczątków rozwłóczonych po trawniku ig0ra. Jego szczątków. Strach zaczyna działać w swój zwykły sposób odklejając go od rzeczywistości i dezorganizując percepcję. Utrata wszystkiego na czym mu zależy: możliwości grania w Lidze, zarabiania kupy szmalu, szacunku ojca. Strach zagłusza słowa padające w gabinecie. Wyrywa go z tego ig0r potrząsając nim i pytając ‘Dobrze się czujesz? Dasz radę!’ Dasz radę? Ale co? Jak? Ig0r łapie się za głowę
- Nie słuchasz, człowieku? Co z tobą? Skup się przez chwilę.
Koncentruje się przez chwilę, choć to boli. Jego wzrok biega od twarzy do twarzy. Widzi, że wpatrują się w niego oczekując jakiejś ważnej, decydującej odpowiedzi. W końcu ig0r wyciąga w jego kierunku rękę z odpakowaną syntrawą. Ssie ją chwilę i pojawia się spokój.
- Dobra. Zacznijmy od początku – mówi ig0r.
W kilka chwil wszystko jest jasne. Goście nie odzywają się, co najwyżej potakują na potwierdzenie niektórych zdań ig0ra. Gdy kończy nogi znów uginają się pod Ar1elem. Fakt, jest najlepszym chyba w tej chwili graczem. Fakt, prócz tego ma jedną z najsilniejszych osobowości w metawersie**. Fakt, ma nieco doświadczenia w hakingu. Ale to co ma zrobić przekracza jego możliwości. Wie o tym od razu, gdy jest w stanie poskładać wszystko do kupy.
Wprowadzenie procesorów opartych na biotechnologii spowodowało prawdziwą rewolucję w funkcjonowaniu ludzkości. Jednak nie była to jedna z tych ogólnoświatowych rewolucji rozwalająca w pył wszystko co zastała. Zarząd Augustowskiej Fabryki Kombinerek, twórcy tego przełomu, był zbyt sprytny i zbyt przewidujący by na to pozwolić. Po wykupieniu przez AFK większości firm odgrywających jakąś większą rolę na polu poprzedniej technologii i internetu wprowadzenie nowości byłoby zarzynaniem złotej kury. Produkt został rzucony na rynek w (mocno okrojonej i obwarowanej całymi tomami zastrzeżeń licencji) postaci publicznych terminali nowej generacji. Entermów. Głównym źródłem dochodów z tej technologii zostały rządy, wielkie ponadnarodowe instytucje, korporacje i (jak się nieraz mówiło) – rosyjska mafia. Wśród użytkowników była oczywiście i Liga, a i to nie dlatego, że było ją stać, to nie było decydujące kryterium dla właścicieli AFK - Zika i Seta. Po prostu z powodu ich powiązań towarzyskich z założycielami Ligi i mającej korzenie w młodości sympatii dla grania w komputer na poziomie wyczynowym.
Tak więc, mimo, że użytkownicy enetrmu stanowili nieznaczny ułamek populacji, byli to ludzie których działania i decyzje miały wpływ na całą ludzkość. Enterm był nadrzędny względem starego internetu. Jego Macierz kierowała właściwie wszystkim co działo się w świecie bitów i co było podłączone do jakiejkolwiek sieci. A już od lat jasne było, że co nie podłączone – nie liczy się.
Sprawa wygląda tak. Ktoś w metawersie próbuje przebić się do macierzy systemu entermu. Nie reaguje na próby kontaktu programów chroniących, niszcząc je jeden po drugim w tempie, które każe podejrzewać złamanie ostatnich barier w przeciągu kilku godzin. Szeroka autonomia postaci metawersu nie pozwala na powstrzymanie go. Wygląda, że to ktoś naprawdę sprawny, co ciekawe, nie wykazuje żadnych cech, które pozwoliłyby go zidentyfikować. Wygląda to po prostu tak, jakby obcy jakiś skurwiel nawalał siekierą w twoje drzwi, i ostrzeliwując się jednocześnie, nie pozwalał podjąć żadnej akcji policji. Wszystko co dotychczas stanęło mu na drodze, czy to oprogramowanie, czy wprowadzeni komandosi z metawersu, dostawali wpierdy. Plan jest prosty. Prosty i ostatni. Czas ucieka, a wszelkie konwencjonalne metody zawiodły. Ar1el dostaje się w jego pobliże, neutralizuje go, a resztą zajmują się specjaliści entermu. Jasne? To do konsoli i zaczynamy. Będziemy w kontakcie. Wszystko odbywa się jak na przyspieszonym filmie. To pewnie ta początkowa chwila słabości spowodowała opóźnienie, które nie pozwala nawet wydusić ‘pieprzcie się, to nie dla mnie.’ Ej, naprawdę już jest przy entermie, i naprawdę widzi interfejs metawersu. Kurde, jest graczem głównie strzelanek a nie saneczkarzem. To idzie za szybko.
Oszfak. Metawers zidentyfikował go, wyświetlił mapę. Słyszy ‘Wybierz Zachodni Zakątek Sado’. Ale miejsce na walkę – myśli, i materializuje się przed czymś co wygląda na nocny klub baaardzo znudzonych facetów w średnim wieku. Nigdy tu nie był, nawet gdyby chciał, nie dostałby się, bo wygląda to wszystko na dozwolone od lat co najmniej dwustu czterdziestu. Kurde, czego to ludzie nie wymyślą, myśli wspominając niedawną randkę z Mojrą, pamiętną randkę, wybuchową randkę, do dziś nie dającą mu zasnąć grzecznie z rączkami na kołdrze randkę, na której Mojra dała mu pobawić się chwile swoim biustem.
Jest noc, neony rozświetlają ulicę pełną typasów, na widok których normalnie brałby nogi za pas. No, chyba, że byłby z kolegami. Wtedy za typasami by się kurzyło.
- Za budynkiem. Nie gap się gówniarzu tylko zasuwaj za ten dom.
- Idę przecież – odpowiada oglądając się jeszcze za facetem w pończochach i ogonem z pęku piór... Jak one się trzymają tam z tyłu? Nie docieka już tego, mijając narożnik budynku i wchodząc w strefę cienia i ciszy.
Awatar Ar1ela jest z pozoru dziwny jak na niego. W ogóle nie odzwierciedla próżności i wysokiego mniemania o sobie jego właściciela. Przedstawia po prostu Ar1ela. Czyli metr siedemdziesiąt, szczupły, nieco przygarbiony ale wysportowany młody chłopak jakich wiele. Niezbyt tani, ale też niezbyt ekstrawagancki. Praca procesorów generujących awatary i wszelkie przejawy ich działań w metawersie kosztuje. Ar1el metawersowy jest dobrym kompromisem. Pozornie. Gdyby krył się pod postacią jakiejś postaci z gry, komiksu czy własnej wyobraźni – kto by go rozpoznał?
Awatar jego przeciwnika jest ogromny. Na takie marnotrawstwo mógłby pozwolić sobie zarząd AFK, rząd USA i kto jeszcze? Nie przychodzi Ar1elowi do głowy już nikt. Jakieś cztery metry wysokości, potężny mężczyzna ubrany w białą szatę. Doświadczenie w Tekkenie XVII raczej się nie przyda. Widział kogoś podobnego niedawno w ‘starym kinie’, programie prezentującym przedpotopowe, płaskie jeszcze filmy. Gandalf. Tak nazywał się tamten gość z filmu. Biegał z kijem i strzelał z niego energią dokładnie jakby widział kiedyś walki w komputerze. Ten tutaj to Gandalf razy trzy. Uwija się właśnie między barwnymi strumieniami energii. To najpewniej programy wirusowe, rzeczywiście, całkowicie w tej sytuacji zawodzące. Gandalf, mimo ogromu, tańczy jak szermierz po szkole baletowej nie dając się nawet dotknąć zabójczym w zamyśle twórców wirusom. Te, które są tego bliskie zostają strącone jego własnymi kontratakami, które unicestwiają jadowite węże w opadający i szarzejący pył. Z wolna ilość napastników zmniejsza się, a na ceglanej ścianie zaczynają materializować się drzwi jak do bankowego skarbca.
- To wejście do Macierzy. Powstrzymaj skurwysyna, szybko! – słyszy Ar1el wciąż zamurowany widowiskiem.
- Programy broniące... – próbuje zaprotestować.
- Zajmiemy się tym, jesteś odporny. Walcz.
Ar1el, krzyczy ‘Zostaw to bydlaku i walcz!’ słyszy jednak własny zduszony głos i słowa
- Ej, sorki? Co pan tu robi?
Odruchowo cofa się o krok, gdy Gandalf odwraca się w jego stronę
- Spadaj szczeniaku.
Chętnie, tylko nie mam jak, myśli. Oszfak! Jak tu ugryźć takie bydlę. Myśleć, myśleć. Jak zawsze w tej chwili przypomina mu się widziany kiedyś rysunek jelenia na dwóch nogach opartego plecami o drzewo w oczekiwaniu na nadchodzącą gromadę myśliwych. Taka postać to ewidentny cheat. Nikt nie byłby w stanie wyhodować tak wielkiej postaci, obdarzonej takimi umiejętnościami. Z jednej strony więc – potęga jeśli idzie o możliwość oszukania metawersu, ale z drugiej... Chodzenie na skróty ma tę wadę, że traci się możliwość nauki i zdobywania doświadczenia. Ar1el niczego nie osiągnął idąc na skróty. Przynajmniej w dziedzinie z której żyje. W wirtualnej walce. Nie raz i nie dwa spotykał cheatrów pewnych swojej przewagi z racji niezwykłych upgradów broni czy wytrzymałości. I wszystkich srogo karał.
Pomyśl o nim jak o wielkiej kupie, która trzeba uprzątnąć. ‘Firball’ myśli i wykonuje odpowiednią sekwencję ruchów. Już ognisty pocisk sunie sycząc złowrogo ku wielkoludowi. Dopada go i wybija wielką dziurę w postaci, osmala przy okazji całkiem zmaterializowane drzwi do Macierzy. ‘Yeah! Daje się ugryźć gnoja!’
Gnój tymczasem zachowuje się jak poparzona rosołem gospodyni trzepocąc rękoma nad raną, podskakując i złorzecząc.
- Mały skurwielu. Urwę ci łeb i nasram do szyi. Rzuca w kierunku Ar1ela jakąś monstrualnie wielką kulę lodu. Oszfak, tyle tylko zdąża przebiec Ar1elowi przez głowę nim zatapia się w płynnym lodzie i traci czucie.
Gdy się budzi zielonkawa poświata z otwartego wejścia do Macierzy oświetla przestrzeń dookoła leżącego Ar1ela, a wielkie, ale przecież wirtualne cielsko napastnika wykonuje sztuczkę z przestrzenią, prześlizgując się z łatwością przez kilka razy mniejsze drzwi. Na wszelki wypadek Ar1el wciąż się nie rusza udając zamrożonego. Rany! To było mocne. Żałuje, że nie ma zapisanej do awatara jakiejś rakietnicy czy czegoś w tym stylu. W metawersie woli te bronie, które nie wymagają ich wirtualnego istnienia, których efekt materializuje się po wykonaniu odpowiednich sekwencji na konsoli, czy jakby to kiedyś nazwano – czarów. Fireball jest niezły, ale to tylko zaczepka. Nigdy nie rozwijał go, nie przywiązywał wielkiej wagi do jego upgradu. Zresztą, walki przy jego użyciu nie zwiększały w dostatecznie efektywny sposób doświadczenia i rozwoju. To tylko zaczepka, wielkoludzie - wycedził przez zęby starając się zapanować nad bólem. Ten akurat miał prawo być ogromny, jako zawodowy gracz nie mógł korzystać z obniżonego poziomu bólu w biochipach. Diabli nadali. Coś za coś. Teraz chętnie by się zamienił z jakimś solidnym amatorem. Właśnie! To tłumaczyło reakcję jego przeciwnika na cios ogniem! Facet nie mógł być zawodowcem. Zesrałby się z bólu, a nie otrzepał i skontrował. Czyli mamy magika od softu dysponującego niezłą mocą, ale amatora. Taktyka narzuca się sama. Nie dać się trafić i nękać go aż do wyczerpania jego odporności. Przygięty i skrzywiony podnosi się i przechodzi przez drzwi do przestrzeni niedostępnej dotychczas nikomu spoza kilkuosobowej grupki administratorów enetrmu związanych nie tylko najwyższymi kontraktami, ale, o czym mówi się mniej chętnie, specjalnie stworzonymi w AFK biochipami podnoszącymi poziom lojalności. Ma zadanie. Przechodzi więc.
Macierz zaskakuje go do tego stopnia, że przez chwile stoi jak ogłupiały z otwartymi ustami zapominając o tym po co i jak się tu znalazł. No, programiści pofolgowali sobie, zadając jednocześnie kłam twierdzeniu, ze jądro musi być proste i przejrzyste. Przypomina ogromna maszynownię z bilionami zegarów, wskaźników, czegoś-tam-mierzy. Wszystko w brązach i w stylu przywodzącym na myśl gabinet szalonego wynalazcy z filmów sprzed stu lat skrzyżowany ze sterownia łodzi podwodnej z II wojny światowej. Oszfak. Oszfak. Jest niesamowicie. Pulpity jarzą się ciepłymi kolorami, atmosferę dopełnia pomruk jakiejś maszynerii i poruszające się na niezliczonych tarczach wskazówki. Miedzy tym wszystkim uwijają się manifestacje podprogramów w postaci zielonkawych strumieni światła, całłkiem nieszkodliwe na oko i nawet przyjemne w oglądzie.
Być może są to rzeczywiste, znaczy wirtualne, odpowiedniki fragmentów Macierzy, a może tylko coś w rodzaju biobannera czy fototapety, ale wszystko to jest po prostu fantastyczne i Ar1el nie zamierza dociekać istoty. Spostrzega wielki cień przesuwający się wzdłuż ogromnej tablicy ze wskaźnikami i przytomnieje. Racja. Ten nibygandalf do rozwalenia został. Ostrożnie posuwa się jego śladem czekając na odpowiedni moment do ataku. Zastaje go nachylonego w groteskowy sposób nad tarczą zwykłego zegara i wyraźnie coś kombinującego. Zagadać czy uderzyć? Zastanawia się moment, gdy dociera komunikat, jakby czytającego mu w myślach, ig0ra
- Teraz! Teraz!
- Zaraz! Zaraz! – odzywa się Gandalf jakimś cudem słysząc to co Ar1el – mało ci chłopcze? Chcesz tu zginąć? Spieprzaj albo się wkurwię.
Chłopak nie ma jednak już zamiaru wdawać się w dyskusje. Wyczarowuje z przestrzeni czarną jak smoła, i jak ona gęstą kulę energii, posyła nad głowę przeciwnika i... nic się nie dzieje. Zamiast spodziewanej eksplozji i deszczu lawy, która miała zatopić i chwilowo unieruchomić wroga, widzi jak kula zapada się w sobie, twardnieje i opada powoli w postaci nie większej niż ziarno grochu na podłogę. Ar1elowi starcza energii tylko na zaczepnego fireballa i ucieczkę. Gandlaf oczywiście nie goni go, co zwiększa frustrację. Takie traktowanie mistrza, którym przecież, do ciężkiej cholery jest, nie mieści mu się w głowie. Strach zaczyna ustępować miejsca zwykłemu wkurwieniu i chęci udowodnienia swoich możliwości. Pomaga w tym zdenerwowany głos ig0ra mówiący coś o nieudacznikach, przereklamowanych gwiazdkach i braku pewnych elementarnych szczegółów anatomicznych odróżniających mężczyzn od reszty. Wypięty tyłek Gandalfa nachylonego nad zegarem aż prosi się, by go skopać i Ar1el zbiera siły i energię by wreszcie skończyć tę farsę. Posyła fałszywkę, potem drugą i czeka co się wydarzy. Tak jest! Dał się nabrać i niszczy je w jakiejś koszmarnej erupcji. Co za ćwok. Jaki wielki taki głupi. Przygotowuje jeszcze parę groźnie wyglądających, kompletnie pustych pod względem energetycznym pocisków, wyrzuca je i patrzy jak płoną i rozbryzgują się po okolicy. Widać, że jego oponent ma spory zapas energii, ale zupełnie jej nie szanuje. Tylko kwestią czasu jest, by osłabiony nie był w stanie odeprzeć dobrze obmyślonego ataku. Dla sprawdzenia między fałszywki wrzuca Ławicę, niegroźną, ale upierdliwą chmarę miniaturowych fireballi niosących dawkę paraliżującej trucizny. Jest! Część ławicy dopada zajętego fantomami wroga i znów powoduje te śmieszne podrygi jak podczas pierwszego starcia. Tym zabawniejszego, że odrętwiała prawa część jego ciała nie nadążą za resztą. Mniej doświadczony wojownik zaatakowałby teraz czy się da i... najpewniej przegrał. Gandalf wciąż był silny, a Ar1el wciąż pamiętał ciężar lodu. Nie popuści jednak. Teraz już nie. Tupnięciem wydobywa z podłogi Pioruny Gai i posyła je w kierunku wciąż zmagającego się ze skutkami ławicy przeciwnika. Fantastyczny widok podłogi z poruszającymi się jakby w niej samej krwistoczerownymi błyskawicami przykuwa uwagę wielkoluda. I o to chodzi. Kolejny raz smółka wyrzucona nad głowę przeciwnika, i ta ginie w wybuchu, ale już nie cała. Część opada na śnieżnobiałą szatę hakera powodując chyba niezły ból, sądząc po ryku zaatakowanego. W tym czasie i błyskawice dosięgają jego stóp powodując szalony taniec. Niestety, Ar1el chwilowo jest wyczerpany, stać go na pożegnalna kulę ognia i czas się wycofać. Zastanawia go wiara przeciwnika we własną moc i kapitał energetyczny. Są przeogromne, ale widać, że brak mu doświadczenia w dysponowaniu taką przewagą. Po raz pierwszy Ar1el czuje, że może mu się udać. Gdybyż miał teraz jakąś bardziej konwencjonalną broń, która nie trwoniłaby jego własnych rezerw energii – mógłby skończyć tę walkę w kilka chwil.
- Ej! Od czego tam jesteście? Nie możecie mi tu zmaterializować jakiegoś BFG?
- Pracujemy nad tym. Nie jest łatwo wprowadzać obce przedmioty do Macierzy. Acha... dobrze sobie radzisz.
- Mógłbym to skończyć z jakąś spluwą w parę chwil
- Zaraz coś dostaniesz.
Ar1el siedzi skulony za jakimś regałem regenerując się do ostatniego ataku, albo czekając na pomoc w postaci broni. Zależy co będzie pierwsze. Na wszelki wypadek nie wychyla się popatrzeć co u wielkoluda. Potem sobie popatrzy. Nie dekoncentruje się żadnymi zbędnymi myślami czy obawami. Wreszcie jest sobą. Zabójczą maszynką do wygrywania. Co prawda to nie mapa gry, nie ma reguł, nie ma apteczek, nie ma odmierzającego czas do zakończenia rozgrywki timera, ale jest wszystko inne. Adrenalina, taktyka, przeciwnik i cel. Wreszcie jest normalnie. Aż głupio, że dał się na początku tak zastraszyć i ponieść emocjom związanym z waga zadania. Od początku powinien traktować to jak grę. Byłoby już po wszystkim. Swoją drogą – chciałby zapytać gościa o co chodzi? Po co ta cała awantura? Okazja nadarza się szybciej niż by chciał. Oto coś jak łapa koparki chwyta go za ramię i odwraca w swoim kierunku. Skurwiel zakradł się i go poszedł. Nie może w to uwierzyć. Zaśmiałby się z własnej głupoty, gdyby nie był przyduszony tak, że ledwie łapie oddech.
- Ostry jesteś gówniarzu. Kim jesteś do cholery?
Ar1el jest jak zamurowany. Fizycznie i psychicznie. Co on – nie wie kim jestem?
- Nie wiesz kim jestem?
- Powinienem?
- O rany – kolo, puść mnie – jestem Ar1el, nie? Ten od Ligi.
- Nie znam. Jakiej ligi?
- Jak jakiej? Kurna! No przecież nie wyglądam jakbym był z NBA! Puść mnie!
- Bez sztuczek, okej? Ar1el powoli ląduje z powrotem na ziemi. Awatar nie awatar – boli jak cholera w miejscach gdzie ściskał go ten bydlak.
- To co to za liga? Jakiś sport czy co?
- Taaaa... taki sport. - Cała bojowość i chęć walki tonie jak kamień w uczuciu rozczarowania i zdziwienia. Gdzieś ty się chował?
- Nie interesuję się sportem. I co nasłali cię, żeby mnie załatwić? Jednego małego szczyla?
- Mały szczyl nieźle cię podsmażył, nie? Ale ciekawsze jest co ty tu robisz?
- Powinieneś dostać w lampę na sen. Ale powiem ci. I tak mi nikt już nie przeszkodzi. Zarzuciłem własną sieć na wejście, więc gości raczej nie ma co się spodziewać. Likwiduję pieprzone święta. Jarzysz? Nie dostaniesz prezentu w tym roku, haha.
- Co robisz?!! Jak to sobie wyobrażasz? Że niby jak?
- Przesuwam zegar tydzień do przodu. Z 21 zrobi się 28 i święta szlag trafi.
Jakiś świr, myśli Ar1el. Niezrównoważony. Znaczy – kompletny pojeb.
- Myślisz, że jestem szurnięty, co? Haha. Dzieciaku! Wszystkie pieprzone zegary i kalendarze na tym popieprzonym świecie chodzą według tego gówna parę metrów dalej. Wszyscy ludzie chodzą jak trybiki tego pieprzonego mechanizmu. Pierdolony komputer rządzi każdym naszym krokiem!
- No, ale chyba nie aż tak. Jak możemy zrezygnować z gwiazdki tylko z powodu tego, że nie będzie jej w kalendarzu?
- Proste. Wszystkie pieprzone instytucje, fabryki, elektrownie, giełda, rządy polegają na pieprzonych komputerach, siłą rzeczy, na enetrmie, który jest jakby pieprzonym szefem sieci. Bardziej będzie opłacało się przyjść jutro do pieprzonej, kurde, roboty i uznać, że mamy 28 grudnia niż wszystko odkręcać. Zresztą – odkręcanie potrwałoby parę pieprzonych dni, w czasie których świat pogrążyłby się w zajebistym chaosie.
Wyczerpany tak długą przemową Gandalf milknie na chwilę. Ar1el próbuje sobie wyobrazić jak tydzień może zniknąć z historii świata i co z tego mogłoby wyniknąć. Na pewno nie musiałby spędzać nudnego wieczoru wigilijnego w domu, tylko od razu oddać się rozkoszom gorączki przedsylwestrowej. Te wigilie... Niby fajne, ale żarcie serwowane tego dnia w ogóle mu nie smakuje, a zapach prawdziwej, jak to u nich w domu, nie holograficznej choinki z jakiegoś powodu przyprawia go o ból głowy. Myśleli kiedyś, ze to Syndrom Natury, plaga ostatnich czasów powodująca uczulenia i alergie u osób ze środowisk wielkomiejskich na wszystko co naturalne, ale lekarze z Brazylii przebadali go dokładnie i wykluczyli taką możliwość. Poza tym, te słodkie gadki, uśmiechy, ta cała serdeczność po całym roku awantur i kłótni mierziły go. Niezły pomysł – sylwester bez świąt. Choć z drugiej strony – i bez gwiazdki. Ma wszystko czego chce, sam sobie kupuje, ale stary zawsze go zaskoczy czymś niebanalnym, o czym nigdy nie pomyślał, a co daje sporo frajdy. Prezent zawsze fajnie dostać.
- Zrozum młody – Gandalf już odpoczął – kto się przeciwstawi terminarzom? Jeśli dzisiaj po południu manager przeczyta, że jutra ma załatwić to to i sramto – przyjdzie jutro to robić. Kto chce stracić pieprzoną robotę. A nie poddaje się wątpliwościom tego co mówi pieprzony komputer. Pamiętasz Figiel Zika? Czy za młody jesteś?
Figiel Zika! Kto by nie znał. Zmienił całkowicie zapatrywanie na stosunek ludzi do maszyn i układ człowiek –komputer. Zik kazał kiedyś przeprogramować enetrm w jednej wielkiej instytucji i wszystkie teksty na ekranach pokazywały się od tyłu. Ludzie w swojej szarej masie kwękali chwilę, ale prócz jednej osoby nikt nie śmiał niepokoić administratorów i walczyć z tym zjawiskiem. Jeden pracownik zdecydował się zadać pytanie ‘Czy tak ma być, czy to jakaś awaria?’ Odpowiedź udzielona przez system: ‘ćyb am kaT ‘ rozwiała jego wątpliwości.
Okazało się, że ludzie przełkną wszystko. Byle mieć spokój i błogo zdać się na inteligencję i niezawodność enetrmu.
- Nie kapuję. Tyle zachodu, energii, czasu a pewnie i szmalu, żeby zabrać ludziom święta? Chcesz robić za wcielenia zła w ramach hobby, czy jak? Przecież dorwą cię, człowieku, i zgnijesz w kolonii karnej albo krymigettcie.
- Nie jestem sam. Jest nas wielu. Chcemy pokazać ludziom dwie rzeczy. Raz, to że święta nie są już świętami, tylko pieprzonym festynem konsumpcji. Że kościół i inne instytucje krzewiące tradycje nie mają już nic do gadania jak to powinno wyglądać. Że rządzą w tych dniach pieprzeni sprzedawcy i handlarze. Rozumiesz? Nie ma już świąt. Jest Żarcie i są Zakupy. Z dużej, pieprzonej litery! Święto Kramarza a nie miłości, radości i nadziei. Może jak ten gnany gorączką zakupów motłoch zostanie pozbawiony tego tygodnia – zatrzyma się na pieprzoną chwilę i zastanowi.
Ar1el nigdy nie myślał o tym w ten sposób i daje uwieść się uniesieniu Gandalfa i sile jego słów. ‘Ma stary sporo racji, nie ma co’.
- A drugi powód? - Pyta rzeczywiście już zaciekawiony.
- No jak to? Może zrozumieją też drugą rzecz, że wiara w nieomylność komputerów, nawet najdoskonalszych, nie wiedzie nas do niczego dobrego. Ślepa ufność w jakikolwiek system zabija w nas pieprzonego człowieka z jego najwspanialszymi wadami – nieprzewidywalnością i pieprzoną omylnością. Niszczy w nas poczucie odpowiedzialności i umiejętność improwizowania. Stajemy się powoli niewolnikami tego wirtualnego gówna. Niech paru ludzi się obudzi, potem zarazi następnych i tak dalej.
Ar1el czuje się już obudzony i zarażony. A nawet i tak dalej. Wyskakuje wysoko i ląduje klika metrów poza zasięgiem Gandalfa. Pozostawia za sobą Łachę Jadu, rzadkie i wysysające energię uzywającego go skurwysyństwo, które unieruchamia przeciwnika i pali od dołu jego awatar. Gandalf próbuje się podnieść ale Łacha trzyma mocno. Ar1el rzuca jeszcze raz Ławicę, nie musi liczyć się z energią. Już w trakcie rozmowy usłyszał charakterystyczne buczenie pojawiającej się broni. Nie widział co to, bo zasłaniały plecy hakera, ale teraz lądując widzi wyraźnie błyszczącą lufę i czerwony chwyt starożytnej nieco ale niezawodnej rakietnicy.
- Sory stary! – Próbuje przekrzyczeć wycie Gandalfa – Mam zadanie!
Kolejno wypluwane rakiety rozrzucają wrogi awatar na wiele metrów wokół. Martwe, szarzejące szczątki opadają powoli w zielonkawej poświacie macierzy. Opadają jak złudzenia, jak niewinność.
- Zaraz cię zabierzemy stamtąd, chłopie. Dżi dżi.- słyszy ig0ra i przez moment czuje się i dumny i męski, i zasmarkany i rozczarowany.
Siedzą z ig0rem w drogiej knajpie, gdzie wszystko jest wykonane z naturalnych tworzyw a na sali nie ma ani jednego automatu. Jest wczesna pora , mimo to restauracja jest pełna ludzi z całymi pękami torbami najmodniejszych sklepów i poobwiązywanych kokardami pakunków. Radosny szmer dyskretnych śmiechów i rozmów, kolorowe torby i ubrania, padający za oknem śnieg jak nic innego kojarzy się z nadchodzącą gwaizdką.
- Byłeś naprawdę niezły. Przez moment baliśmy się, że dasz się zwerbować. – Ig0r jest teraz naprawdę rozluźniony.
- Wiesz, facet był naprawdę przekonujący. Miał sporo racji. Dorwaliście go gdy go odłączyłem?
- Tak, już w trakcie pierwszej potyczki w Macierzy odsłonił się kilka razy i ekipa była tam zaraz po tej siekaninie na końcu.
- Miałem moment wahania, przyznaję. Ale zadanie to zadanie, nie?
- Coś nie wierzę, że to tylko zadanie i poczucie obowiąku, mam rację?
Ar1el zamyśla się i wpatruje w okno, widok z którego przesłonięty jest przez chwilę latającym bannerem z życzeniami wesołych świąt i nazwą modnego butiku. Na twarzy pojawia mu się szelmowski usmiech.
- Chcesz prawdy, ig0r? Prawda jest mroczna i dramatyczna. Zniesiesz to?
- Wypróbuj mnie.
- Podejrzałem w szafie... no wiesz... idzie gwiazdka, to zajrzałem. Eee... No wiesz... I u starego w bieliźnie przygotowane jest dla mnie oryginalne, pierwsze wydanie Quake3Arena***! Oszfak, stary! Nie mogę doczekać się wigilii.
Wpatrują się w siebie, a potem zanoszą długim i głośnym śmiechem.
* Zbieżność czy podobieństwo wszelkich nazw własnych w niniejszym tekście do istniejących i używanych w rzeczywistości jest absolutnie, oczywiście, przypadkowa i niezamierzona. Autor usilnie starał się wymyślić imiona niepowtarzalne, o których nikt nigdy nie słyszał. Jeśli w którymś momencie zawiódł, należy złożyć to na karb jego sklerozy i braku orientacji w świecie sportu . W takim wypadku autor przeprasza i prosi czujących się poszkodowanymi o kontakt w celu sprostowania.
** metawers istnieje naprawdę. Tutaj możecie poczytać o szczegółach. Pierwszy raz zetknąłem się z nim czytając absolutnie najlepszą powieść cyberpunkową autorstwa Neala Stephensona - ‘Zamieć’. Autor wspaniale rozwija tę ideę, tutaj, kulejąc i błądząc - idę jego tropem.
*** Taka starożytna gra komputerowa w której walczy się robotami i przezywa przeciwników
#0 | MerT
2004-12-22 16:44:28
ps. pierwszy ^^
#0 | slawek
2004-12-22 16:53:48
Jesli to drugie to chylę czoła
#0 | 3r!c
2004-12-22 16:57:32
#0 | wojtu
2004-12-22 17:16:41
#0 | Horniasty
2004-12-22 19:14:59
naprawde ciekawe opisy, super forma, a co do fabulki to naprawde superb ;}
#0 | Pajda
2004-12-22 21:11:32
Za kare plusa dostaniesz :PPP
#0 | dave
2004-12-22 21:35:17
wielkolud mial racje :-)
czekamy na druga czesc, moze cos zaraz po sylwestrze sie wydarzy ? :>
#0 | psy|edix
2004-12-22 21:37:11
#0 | n o o k i e
2004-12-22 21:38:24
EDIT: 8 stron czcionka 10 :O
#0 | zoom
2004-12-22 22:17:12
#0 | girith
2004-12-22 23:39:28
#0 | w0w
2004-12-22 23:57:06
#0 | Vymmiatacz
2004-12-23 18:23:21
#0 | acci
2004-12-23 18:35:54
#0 | sxl
2004-12-23 18:38:32
[+]
#0 | ptm^
2004-12-23 18:38:42
#0 | t2
2004-12-23 20:26:23
Wlaczylbym to do spisu lektur szkolnych zeby dzieci wiedzialy kto to krg, ig0r, mess, etc, etc ;].
#0 | Zemsta Pana Franka
2004-12-23 20:29:03
#0 | frg
2004-12-23 22:46:50
#0 | -mess-
2004-12-24 03:41:08
gg [+]
#0 | Qsp
2004-12-24 05:29:29
GJ juz pare razy w kommentsach pisales takie \"historie\" .... rzeklbym bardzo fajne... ten tekst pewno tez taki jest czytajac tutejsze komentarze.... zabiore sie jutro
pozdrawiam Wesolego Jajka
#0 | GrejT <3 Ewelinka
2004-12-24 12:43:51
?:D
#0 | slawek
2004-12-24 14:40:31
Mess - kiedyś w końcu będziesz emerytem :)
Dave cieszę się szczególnie, że przebrnąłeś, bo moje ostatnie zmaganie ze słowem (ta nibytragedia) nie bardzo ci podeszło. Fajnie. Co do kontynuacji, tak czy owak ten świat się tworzy. Tutaj, w komentarzach, jak zauważył Qspy, czy u mie na dysku. I tu odpowiedź dla Pajdy - spokospoko, jesteś Prezesem w innej opowieści :P
Wesołych i spokojnych świąt.
#0 | Zemsta Pana Franka
2004-12-24 19:13:00
#0 | aromat
2004-12-25 13:04:56
Wyjebiste :D pozdrawiam
#0 | pela
2004-12-25 13:25:21
#0 | forest
2004-12-25 16:08:59
#0 | yar
2004-12-25 17:05:41
Ciekawe ile osob z tych co dala [+] przeczytala od poczatku do konca caly tekst ;]
#0 | dominikt
2004-12-25 17:52:44
Opowiadanie super :)
Wesołych Świąt :)
ps. a w Święta miałem nie siedzieć przy kompie ;)
#0 | .Xaos
2004-12-25 23:32:29
#0 | Devorin
2004-12-26 01:00:09
z taka wyobraznia i taka (tak mi sie wydaje) lekkoscia pisarska to ksiazeczka spokojnie :)
a co do samego opowiadanka to bardzo fajne ciekawa fabula, postacie :), i zakonczenie,
no i jedna wazna rzecz... On zauwaza to ci sie dzieje na swiecie...
fajny sposob przedstawienie tego maniakom :)
bardzo dobra robota (VGJ) :]
edit: zapomnialem dodac jeszcze jednej bardzo waznej rzeczy: CO ZA WYOBRAZNIA !!
#0 | freak
2004-12-27 15:13:49
#0 | cryshner
2004-12-28 02:24:05
#0 | GrejT <3 Ewelinka
2004-12-29 00:39:32
#0 | Mav_
2004-12-31 00:50:03
#0 | .::SZAKAL::.
2005-01-03 23:37:11
Faktem niezaprzeczalnym było do tej pory, iż na esports raczej nie zaglądałem.
Jeżeli natomiast chodziło o profil na tym serwisie, to dumnie obnosiłem się pisząc wszem i wobec, że nie jestem i nie \"będę\" zarejestrowanym użytkownikiem.
Widać, wszystko się zmienia, skoro najpierw przeczytałem powyższą lekturkę, a następnie zarejestrowałem się w celu umieszczenia komentarza ! ! ! Na początku zaznaczę, że ze zrozumieniem starałem się całość przeczytać, tudzież przeanalizować, ale zapewne całego głębszego przesłania, nawet Ty nie rozumiesz w tym momencie ...
Art jak najbardziej wciągający i z doborowym nazewnictwem otaczającego Twoich bohaterów, przyszłego świata. Sama wizja i przedstawienie sposobów rozgrywek genialna. No i na koniec imiona herosów - a co najważniejsze, imię głównego bohatera - Ar1el. Ja tutaj odczuwam (mimo przeczytania wyjaśnień przy *), że zrobiłeś to, czyli tak go nazwałeś na moją cześć :b.
ps. I właśnie dlatego się zarejestrowałem i dałem Ci plusa ;).
Pozdrawiam i czekam na kolejną część.
#0 | slawek
2005-01-04 11:14:14
Co tu kryć - jeden warszawiak mógłby mnie zabić!
Miło, że zajrzałeś i skomentowałeś, znam ten ból związany z rejestrowaniem się. Tym bardziej sobie cenię.
A podtekstów to w treści raczej nie ma, niby skąd? Ja prosty chłopak jestem, a to prosta historia!
#0 | raul
2005-01-04 13:27:32