Gry przez neta
... wraz z kolegami z mojej ulicy (dużo starszymi) skołowaliśmy sobie
Quake 2 i na początku każdy z nas grał w to przez singla, aż do dnia kiedy jeden z moich kolegów nie odpalił tego na multi playerze i postawił server na LAN'ie gdzie każdy z naszej ulicy mógł wejść i pograć z wszystkimi, bo każdy z nas (około 20 osób) grał wtedy w Q2. Zaczęło się zwyczajnie, po przyjściu ze szkoły zasiadałem przed kompa i pierwsze, co robiłem po włączeniu PCeta, włączałem kłejka i od razu sprawdzałem czy ktoś nie gra, okazało się, że zawsze był server i zawsze ktoś grał. Na początku nie szło mi za dobrze, zresztą nie ma się co dziwić początki zawsze są słabe. Najlepszy na serverze zawsze był Lewy i Kuku (ten 2 znał się na kompach jak mało, kto w tamtych czasach, zresztą teraz chyba pracuje dla BetaSoft'u). Ja wraz z bratem zawsze graliśmy na zmianę, gdy jeden grał drugi siedział koło niego i patrzał jak sobie radzi. Minęło parę tygodni od pierwszego wejścia na server, a ja wraz z bratem graliśmy już na podobnym "poziomie", już pomału dawaliśmy sobie radę z Lewym i Kukiem. Wszystko to dzięki czasowi i treningowi, jakiemu poświęciliśmy na tej grze, z czasem przegoniliśmy Lewego i Kuka, aż w końcu nie umieli nas dogonić.
Gdy skończyliśmy grać w Q2 na LAN'ie z kolegami z ulicy, a do naszej sieci podpiete było już prawie całe osiedle, jeden z moich kolegów wpadł na pomysł grania przez sieć w
Quake 3 Arena. Tak też się stało, wraz z zgraną paczką kumpli pożyczyliśmy kłaka trójke od sąsiada jednego z nich, który był starszy, a już grywał w Q3 zawodowo (o czym nie mieliśmy pojęcia). Każdy z nas zainstalował sobie na twardzielu z płyty
Siekan'a (sąsiad) wypasionego kłakera z róznymi modami, o których nie mieliśmy pojęcia. I zaczeło się równeż standardowo, LAN + boty no i oczywiście my - młodzi i niedoświadczeni gracze, którzy korzystali z internetu grając ze sobą na LAN'ie. Było śmiesznie, nie dało się porównać Q2 z Q3 nie te bronie, nie ten styl. Graliśmy
Każdy na Każdego w vQ3, a z czasem zaczeliśmy robić drużyny, ktoś był z kolegą, a ktoś z botem. Nie pamiętam już komu szło wtedy najlepiej, jednak pamiętam, że był to fajny okres czasu, w którym miło spędzaliśmy czas, aż do...
... pewnego dnia, w którym jeden z moich kolegów (z którym siedziałem potem w e-sporcie dobre 4 lata, ale o tym póżniej) wszedł na server
MultiPlayer, gdzie był mod
ClanArena. Wtedy był to dla mnie szok, pełno ludzi - nie botów, każdy pisał coś czego długo nie rozumiałm, był to oczywiście język e-sportowy oraz skróty używane w grze np. rocket jump itp. itd. Po paru przemyśleniach postanowiliśmy wchodzić na ten (jeden) server i grać z innymi w tą dziwną i zarazem fajną gre. I to był początek naszego grania przez sieć. Grająć na serwerze z innymi ludzmi z Polski, których nikt oczywiście nie znał dostawaliśmy łomot od każdego gracza, aż w końcu załapaliśmy o co w tym chodzi. Zanim do tego doszło było pare takich fajnych akcji, z których to z kolegami do dzisiaj się śmiejemy. Podrodze poodpadało paru kolegów, z którymi graliśmy na LAN'ie. Nie nadążali za mną i kolegą. Po pewnym czasie zostało nas dwóch: ja i mój kolega, z którym grałiśmy długie miesiące w Q3: CA. Przez długi okres czasu w kłejka grałem jako blood, oczywiście zmieniałem ksywy wiele razy, podobnie jak mój kolega wspomniany na wstępie
sZaKu, którego nie potrafie przypisać do jednej ksywy kojarzącej mi się z Q3, no może poza KoNoP!A. Dusiliśmy Quake 3 Clan Arene przez około 1,5 roku i oczywiście w pewnym momencie byliśmy retired, co poskutkowało zasmakowaniem Counter-Strike'a. Zanim o tym napisze, wspomne jeszcze o w/w KoNoP! ;). Razem z nim doszliśmy do klanu [Rc] nie był to może jakiś super klan, jednak jak na nasze umiejętności był nawet dobry, tam zaczeliśmy grać klanówki z innymi dobrymi, słabszymi i średnimi klanami. Było superowo, atmosfera, adrenalina i wszystko co człowiek potrzebował aby dobrze spędzić wolny czas. Wtedy też szaku grał lepiej odemnie i to on grał w klanówkach jako "pewny punkt", ja zaś byłem rezerwowym graczem, który starał się dorównać innym i wreszcie grać w głównym składzie. Przez okrres czasu, w którym grałem jako [Rc] blood byłem rozpoznawalny na scenie, nie jako dobry gracz ale jako dobry znajomy, z którym można pofragować. Po 9 miesiącach grania nadeszła mała ...
... przerwa, która to zapełniliśmy grając w CS'a 1.5, wtedy była to główna platforma nie było jeszcze jeden szóstki, a wszyscy najlepsi gracze grali właśnie w 1.5. Zaczeło się to tak, że wraz z szakiem grająć już 9 miechów w q3 nie widzieliśmy innej dobrej dla nas gry, sądziliśmy że będziemy grali wto jeszcze dłuugo. Aż do pewnego momentu, w którym to mój kolega z klasy (wtedy z gimnazjum) zaprosił mnie do siebie do domu i tam pokazał na czym polega Counter-Strike. Pamiętam to do dzisiaj, dziwna grafika, mniejsza dynamika, i wogóle jakby to nie strzelanka była. Ta gra okazała się być czymś innym niż Q3 i to właśnie nas w niej pociągało, możliwość grania w drużynie z przeróżnymi taktykami, używająć mikrofonu do rozmowy z kolegami, aż w końcu kupowanie broni za dostępne fundusze po wygranej/przegranej rundzie. Bez dwóch zdań, ta gra była inna i to właśnie ta inność nas do niej przyciągneła. Oczywiście granie w Q2 i Q3 w moim przypadku nie dało za dużo w CS'ie. To była inna gra, mniejsza dynamika, większa adrenalina. Znaliśmy podobnie jak w Q3 jeden server, który pokazał nam właśnie mój kolega z lasy. Był to
Taki Sobie Karaluszek. Do nowej gry udało się nam wciągnąć i innych kumpli, każdy z nas miał nieumowną ksywe z @ i wyglądało to mniej
więcej tak. Mająć już jakieś doświadczenie z klanami i klanówkami, postanowiliśmy założyć własny klan aby ograć sobie pare klanówek. Jako, że z szakiem grając w kłejka zakładaliśmy multum klanów, aż do momentu w którym obaj doszliśmy do [Rc], jak zwykle zostałem liderem klanu, a szaku vice oraz graczem. Klan nazywał się 5th element, a nasz tag wyglądał mniej więcej tak: =5th=ksywa. Tak graliśmy w CS'a i uczyliśmy się powoli, aż do pewnego momentu, w którym prezentowaliśmy poziom ponad przeciętny, oczywiście tylko ja i szaku. Reszta standardowo jak w przypadku Q3 odpadła po miesiącu grania. Pewnego razu złapała nas zła passa, nie wychodziło nam już granie w kontera tak jakbyśmy chcieli, a że nie mieliśmy jakiś tam super klanów to też postanowiliśmy wrócić do lejkora. I to właśnie wtedy się zaczeło.
Wracając do Quake'a 3 mieliśmy już spore, bo 9-cio miesięczne doświadczenie, a niektórzy starzy gracze pamiętali nasze starych ksyw, ja oczywiście postanowiłem zostać na mojej starej ksywie blood, a szaku jak to bywało na początku Q3 i podczas grania w CS'a zmienił ksywe nie poraz pierwszy i nie poraz ostatni. Zaczeliśmy dalej grać, pomału wracaliśmy do starej forumy, pamiętam jak pewnego dnia postanowiłem zobaczyć na czym polaga "zbindowany rockej jump". Okazało się to dla mnie rozwiązaniem idealnym, póżniejsza gra pokazywała, że bez binda na rj byłem jak ryba bez wody. Poświęcając odpowiednią ilość czasu na tą grę dochodziły mi coraz to nowsze skille, a ja wraz z kolegą zmienialiśmy klany na coraz to lepsze. Pewnego dnia poczułem, że stać mnie na więcej i zgłosiłem się na rekrutacje do cL. (chaos Legion czy coś takiego). Wódz klanu zaprosił mnie na server, na którym jak się okazało miał ping powyżej 300. Jednak nie przeszkodziło mu to w skopaniu mi dupy, oczyuwiście nie musze pisać, że z tego klanu nic nie wyszło. Byłem wtedy w dużym szoku, ponieważ byłem pewny, że gram już dość dobrze okazało się, że jeszcze nie za dobrze. Wchodząc na jeden z moich ulubionych serverów
Dialog SA zauważyłem jak śmigają tam moi koledzy z klanu rox. (kolegów miałem w różnych klanach), spytałem się ich czy prowadzą rekrutację. Okazało się, że brakuje im jednego gracza i powiedzieli mi, że mogę spróbować. Byłem pewny, że przetestuje mnie Gucio (old school'owy wymiatacz) bądz v!rus (obecnie gra w UVM, wtedy grał w nWo) jednak okazało się, że mają gracza wyznaczonego do testowania nowych. Był nim helix (****), który miał swój własny server, więc tym razem na ping nie można było narzekać. Zaczeła się gra, cały byłem zdenerwowany i się starałem jak nigdy. Po dwóch mapach wynik końcowy dawał mi przewagę punktową, jeszcze tylko pozostało czekać na werdykt obsujących członków klanu. Chwila ciszy, i podają decyzję: blood, zmień ksywe na rox.blood. Wtedy naprawdę się ucieszyłem, że wkońcu mam jakiś porządny klan, z którym można coś zdziałać. Mój kolega szaku, z którym to tak szpilałem przestał grać w Q3 dwa albo dzień po tym jak się dostałem. Byłem pewny, że sam długo nie pociągne grając tylko z kolegami z internetu. Okazało się, że sie myliłem. Grałem w Q3 jeszcze długie miesiące. Ownując razem z kolegami, doszedliśmy, aż na 2 miejsce na scenie. Przed nami był tylko niepokonany klan nWo. Każdy nasz mecz przeciwko
new World order kończył się tak samo 6:7 dla nich bądz 5:7. Zawsze brakowało nam dwóch trzech rund. Na forum klanowym, v!rus opatentował taktyki, według, których mamy grać. Pomogły nam one i to nawet sporo. Mijały dni i tygodnie, a ja odczuwałem coraz to miejszą satysfakcję z granią w tym klanie. Pragnąłem czegoś więcej, pragnołem nWo. Postanowiłem na pewien czas zawiesić granie w Q3, a tym samym przejść w stan inactive. Wyszło tak, że skończyłem z graniem w Q3, wpadłem na pożeganie zorganizowane przez v!rusa, ostatni pamiątkowy screen i dowiedzenia. Przynajmniej tak miało być... W rzeczywistości byłem uzależniony od tej gry, poświęcałem jej swój wolny czas i nie ma w tym nic dziwnego, w końcu każdy poświęci czas na swoje hobby, a że moim hobbym było e-sportowanie to już inna sprawa. Wchodziłem na servery, na których grałem już wcześniej jednak nie jako blood, tym razem zmieniłem ksywe udając nowego gracza -
smith'a. Grając jako nowy gracz bez przeszlości postawnowiłem dostać się do wspomnianego wyżej nWo, co było dla mnie marzeniem, które wtedy mogłem zrealizować. Poziomem swojej gry dorównywałem graczom z nWo i to właśnie zadecydowało o mojej dalszej karierze w tym klanie. Dostałem się tam jak każdy, pokonałem "testera" wyznaczonego przez wodza, a następnie wygrałem walkę z samym wodzem. Nie stworzyło mi to wielkich problemów, a pamiętam jak grając jeszcze jako blood było to dla mnie cudem wygrać z kimś z nWo. Do dzisiaj pamiętam jednak malcore'a, który swą grą mnie porażał. Dzisiaj porównałbym go do Fatal1t'iego, a siebie do Vo0 ;).