Co się dobrze kończy, źle się zaczyna...

Dostosuj

Co się dobrze kończy, źle się zaczyna...

Wydawało mu się, że jest w pełni sił, a o tym, że jest to jedynie złudzenie, przypomniały mu krople krwi kapiące z nosa. Orzechy koki działały już od dłuższego czasu, wyciskając z osłabionego i odwodnionego ciała rezerwowe pokłady siły. Pozwalały one jednak na wiele godzin nieludzkiego wysiłku. Mimo iż był bliski omdlenia, biegł dalej bo wiedział, że musi, że nie może się zatrzymać, zwłaszcza teraz kiedy jest już tak blisko celu. Orle Góry widoczne były już gołym okiem, widział je i unosząca się nad nimi krwistoczerwoną, gorejącą łunę.
- Cholera jasna! - zaklął - kurna mać!
Wiedział, że się spóźnił, że nie zdążył. Cały wysiłek i forsowny bieg spełzł na niczym. Nie zdążył uratować swego majątku, ani złota, ani nawet swojej baby, choć tego ostatniego żałował najmniej, gdyż od dawna wiedział, że nie był dla niej wcale tym jedynym.
- Hej! - usłyszał za sobą drwiący głos - Rycerzyku! Gdzie leziesz? I po co? Choć no tu! Eee...? Toż to Rymbaba! Paszko Rymbaba, ten zbój! Kradziej pieprzony! Yurga! Cerleg! Brać go, byle żywym! Ogłuchliście? Żywym powiedział! Wiecie ile złota daje król za jego krzywą mordę?! No dalejże! Żwawo, żwawo!
- O ucieczce nie było mowy, Łowcy jakich po wojnie spotkać można było na każdym niemal gościńcu, byli konno.
- Zostawcie mnie proszę, dobrze wam radzę, odejdźcie jak i przyszliście, z grabieżą skończyłem już dawno, wszyscy dobrze o tym wiedzą. Poza tym, nie mam dla was czasu osły!
- Takiś mocny? Zaraz sprawdzimy czy aby nie tylko w gębie młokosie!
Ruszyli na niego bez pomysłu widać, bo jeden drugiemu o mało głowy nie obciął. Rymbaba widywał takich regularnie, prawie codziennie. Znał bardzo dużo forteli, większość z nich była jednak dość skomplikowana i wymagała siły woli, której resztki zostały wyssane przez orzechy koki. Zastosował więc podstęp, którego nauczył go pewien stary dziadyga, kiedy podprowadził mu w gospodzie o dźwięcznej nazwie "Pod zdechłym bażantem" sakwę z pieniędzmi. Bardzo prosty, a w swej prostocie wręcz śmieszny, lecz skuteczny, a o to mu przecież w tej chwili chodziło.
- Cóż to? - Krzyknął udając bezgraniczną ciekawość - Ki diaboł? Tam tuż za wami!
Reakcja dwóch półgłówków, tak jak i wszystkich poprzednich, nie zaskoczyła go oczywiście. Kiedy się odwrócili, łupnął jednego nie wiadomo kiedy i skąd wyciągniętą poingardą, prosto w potylicę. Drugi, kiedy zobaczył co wyprawia jego kompan, rzucający się w konwulsjach i bryzgający dookoła czarną niemal, ciepłą jeszcze krwią - odrętwiał. Trwało to niecałą chwilę, bo tyle czasu potrzebował aby uświadomić sobie, co przed chwilą zaszło. Natychmiast puścił swego siwka w pełny kłus. Na polu stał już jedynie herszt bandy, o dziwo najmłodszy. Nie stał, lecz trząsł się okropnie i to bynajmniej nie z zimna. Wskoczył na konia i popędził go w stronę grobli. Rymbaba, chcąc wyładować na nim swoją złość i gniew wywołany utratą całego dobytku, w dwóch susach znalazł się na zdobycznym ogierze i ruszył w pogoń. Jego szał był tym większy, gdyż wiedział, że zła sława jaką się pysznił i przydomek "Szalony", który otrzymał od kolegów po fachu, ulecą jak liść na wietrze, kiedy rozniesie się, że obrobili go Łowcy...
- To niemożliwe, to tylko koszmar, zły sen! - wmawiał sobie - Dlaczego właśnie Łowcy? Te bezmózgi i połamańce, potykające się o własne nogi. Przecież oni do samej chyba śmierci, nie wiedzą z której strony znajduje się ich przyrodzenie, nie mówiąc już o tym do czego służy...
Cały dobytek, który systematycznie gromadził ściągając haracze i grabiąc bogatych (nie, nie rozdawał tego później biednym), przepadł bezpowrotnie. Przyspieszył, jego ogier chrapał coraz głośniej, w pysku pojawiła się piana. Korzystając z zasad ars amandi - arkanów jazdy konnej, powoli zbliżał się do uciekiniera. Dopadł go tuż przy marmurowym pomniku niejakiego Sanczo Pansy, pośrodku cmentarza.
- No kochasiu. Ostrzegałem was, nie posłuchaliście, wasza strata, ale teraz zapłacisz mi za wszystko! Tak, nikt inny tylko ty właśnie, bo zjawiłeś się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Los tak chciał, może to przeznaczenie hehehe... - urwał nagle, jego uwagę przyciągnęły wyłaniające się zza nagle powstałej, gęstej jak mleko i strasznie wilgotnej mgły postacie.
Postacie te nie były dziwne, były niezwykłe i przerażające zarazem. Czuć było bijący od nich chłód, chłód i respekt. Nadgniłe czy nadgryzione twarze, zakryte do połowy złotymi, bojowymi szyszakami, wychudłe zdawałoby się tułowia, szczelnie pokryte przez nabijane szlachetnymi kamieniami zbroje karacenowe, ogromne dwuręczne kryształowe miecze, trzymane przez kościste paluchy i do tego wszystkiego masywne złowrogie tarcze. Rynsztunek mienił się w świetle księżyca, była pełnia. Taki właśnie obraz malował się przed dwoma śmiałkami, którzy odważyli się naruszyć to z dawna zapomniane, ponure i święte miejsce. Miejsce pochówku starych władców i monarchów.
- Nie chcę umierać! Jestem jeszcze za młody! Zwę się Halladin syn Barona Haddama, m..mu..muszę do niego wrócić! Ratuj Rymbaba! Paszko kochany, mój ojciec ma wielkie wpływy! Zapewniam, że jeżeli wyciągniesz mnie z tego, to zostaną wybaczone ci wszelkie winy!
- Czy aby nie łżesz? Totalna amnestia? Hmm...? Dobra, gra jest warta świeczki! Spieprzaj w tamte krzaki, ale już!
Gówniarz nie dał się długo prosić, popędził aż się za nim kurzyło. Zbój, wcale mu się nie dziwił, westchnął tylko głęboko, podciągnął rękawy swej czarnej skóry, splunął na dłonie i roztarł je z paskudnym uśmiechem - znowu wracam do interesu!
Kościastych było trzech. Zbliżali się powoli, lecz nic nie wskazywało na to, by mieli się zatrzymać. Rymbaba ponownie spróbował sztuczki dziada z gospody "Pod zdechłym bażantem". Nie udało się oczywiście - nie tędy droga pomyślał. O silniejszych zaklęciach nie było nawet mowy. Muszę walczyć - pomyślał i doskoczył do jednego. Błysnęła klinga, z niewiarygodnego wygięcia przegubu ciął od dołu. Napotkał opór - stwór zablokował cios, był szybki, ale zbój wychował się z mieczem w kołysce. Wykorzystał impet bloku i zamłynkował z ogromną siłą roztrzaskując hełm.
- Twarda z ciebie sztuka - zaśmiał się ciężko i od razu pożałował.
Tym razem uratowała go stara kontuzja. Zaskrzypiało w krzyżu, odruchowy skłon tułowia i świst brzeszczotu tuż nad głową.
- Ja cię pierdziele stary muflonie! - nie przestawał sobie żartować - koniec z tobą!
W jukach swojego nowego ogiera, spostrzegł łuk. Piękny, ogromny, cedarowy łuk. W dwie sekundy później, Paszko stał w nienagannej łuczniczej postawie, niczym pomnik, z cięciwą tuż przy policzku.
- Tak jak uczył papa, muszę...

...............................................się skupić, inaczej nie wyjdzie, zdarzy się
coś złego, coś złego i strasznego, nie wiem jak to nazwać.
- Jesteś gotowy? Synku, wierzę w ciebie! Tylko pamiętaj, celuj troszkę wyżej! Wszystko będzie dobrze, ufam ci! Ufam ci, słyszysz? Celuj powyżej jabłka! Troszkę wyżej!
- Troszkę wyżej – powtarzał w myślach mały, ośmioletni Rymbaba – Troszkę wyżej. Napięta cięciwa wrzynająca się w policzek. Łuk za nisko, za nisko uniesiony... Głośny świst strzały. Krzyk. Przenikliwy, straszny, przebrzmiewający w uszach krzyk...

.......................................................................................................potwora, słychać było nawet w oddalonej o kilkanaście stajań wsi. Jej mieszkańcy, prości, biedni, zabobonni ludzie, od razu zebrali się w kościele na wspólnej modlitwie.
Upiór, ze strzałą w nieosłoniętej już przez hełm głowie, upadł na ziemię z głośnym szczękiem żelastwa. Zbój uśmiechnął się paskudnie. Już wiedział jak to nazwać, była to śmierć, niesprawiedliwa i przychodząca znienacka. Zabierająca najbliższych i wrogów, zabierająca dzieciństwo, wszystko, bez wyjątków, wiedział o tym dobrze, za dobrze, za mocno...
Na radość nie było czasu, zbliżał się kolejny przeciwnik. Przestąpił nad ciałem swego kompana i przyspieszył krok. Paszko szybko skrócił dystans, zamarł w szermierczej pozycji i czekał. Nie trwało to długo. Od kościastego, szeroko wywijającego nad głową swym ostrzem, dzieliły go już niespełna dwa kroki. Błyskawicznie zanurkował i uniknąwszy wrogiego oręża, stanął z nim oko w oko. Przez ułamek sekundy, wydawało mu się, że w tym wzroku czai się strach, że chce coś powiedzieć, nikt jednak nie dowiedział się co. Zbój z niezwykłą jak na jego podeszły wiek wprawą, wykonał piruet, półtora obrotu, teraz znajdował się za plecami straszydła.
- Stara sztuczka wyuczona jeszcze za czasów studiów w Pradze - przypomniał sobie - czemu nie?
Szybkie i niezwykle silne kopnięcie w goleń powaliło potwora na kolana, a wyciągnięta zza pasa garota, zacisnęła się na szyi pomiędzy blachami pancerza. Głowa potoczyła się pomiędzy gałęzie. Kruki, które nie załapały się na pierwszego trupa, obsiadły ją natychmiast.
- Zostaliśmy sami - zaśmiał się Paszko - Tylko ty i ja ty cuchnąca kupo zgnilizny! Hmm? Coś mówiłeś? Śmiało, śmia... - przerwał mu.
- Adsumus! Adsumuus! - wrzeszczał, biegnąc z wysoko uniesionym, mieniącym się wieloma refleksami księżyca mieczem - Zginiesz śmiertelniku! De mortuis aut bene, aut nihil! ("O zmarłych mówi się albo dobrze albo wcale" - Plutarch)
Był na to przygotowany. Wykonał błyskawiczną fintę. Upiór sparował uderzenie, zachwiało nim. Rymbaba przyklęknął, przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i ciął, samym końcem klingi, na całe wyciągnięcie ramienia.
Mierzył między łączenia blach, pod pachą. Przeciwnik łapiąc równowagę,
odsunął się lekko w bok i dostał rykoszetem przez policzek i obojczyk.
- Pierwsza krew dla mnie - pokrzepił się Paszko - Tylko spokojnie, spokojnie. - Rzeczywiście, był teraz spokojny, był cierpliwy, precyzyjny i szalenie dokładny. - Zaraz poznam cię ze śmiercią, gotuj się! C-co jest do nędzy?! Cz..czemu nie mogę się ruszyć?! Pieprzony gównozjadzie co żeś zrobił!
- Memento mori - odpowiedział grobowym i przenikliwie zimnym głosem -Właśnie nadchodzi...
Wysoko uniesiony, ogromny brzeszczot. Oczy, oczy pełne żądzy śmierci. Uśmiech triumfu. Chłód i respekt. Ciemność. Ciemność. Ciemność...

Otworzył oczy, oślepiający blask słońca, zapach polnych kwiatów.
- G..gdzie ja, o kurna mać! Moja głowa! Kochanie piwa! Piwa daj prędko! Słyszysz! Ej! Słyszy mnie kto!
- Tak, słyszy Rymbaba. Ja cię słyszę. Ja Baron Haddam, ojciec Halladina. Pamiętasz? Uratowałeś tego smarkacza. Na cmentarzu.
- Ojcze - wtrącił nagle Halladin - on przecież...
- Milcz! Milcz póki nie skończę. Spieprzaj, do matki. Już!
- Tak ojcze... - odszedł pokornie.
Haddam zbliżył się do łoża, spojrzał zbójowi w oczy. Bił się z myślami. Mógł przecież oddać go królowi, dostałby nagrodę, może order. Z drugiej jednak strony, ten złodziej uratował jego syna, pierworodnego.
- Możesz tu zostać do pełnego wyleczenia. - oznajmił w końcu - Potem możesz odejść, bez pośpiechu, nikt nie będzie cię ścigał. Przez te kilka dni...
- Kilka dni? Jak długo? - spytał
- Nie przywykłem aby ktoś mi przerywał, więc stul pysk. - powiedział spokojnie lecz poważnie - Jesteś nieprzytomny przez trzy dni, skutek uroku, rzuconego na cmentarzu przez Pradawnego. Miałeś dużo szczęścia. Przez te kilka dni - kontynuował - poruszyłem niebo i ziemię, po której stąpa twoja nędzna osoba. Masz fart Rymbaba Jesteś ułaskawiony, przez samego Króla Vittana. Skończyłem.
- Ja z kolei, nie przywykłem do wielkich przemówień, nie znam się na tym, powiem więc zatem: dzięki wasza łaskawość. Mam jednak jedno pytanie. Jak to się stało, że żyję i jak się tu znalazłem?
- Kiedy Pradawny rzucił na ciebie urok - odpowiedział niechętnie - i chciał rozpłatać ci łeb, mój syn Halladin, wyczołgał w końcu swe dupsko z krzaków, wyciągnął z juków swego konia berdysz i tak się nim zamachnął, że rozwalił i hełm i czaszkę. Nic dziwnego, oprócz tego, że broni nikt już nie był wstanie wyciągnąć hehee. Moja krew!
Po niespełna miesiącu, Paszko Rymbaba, stary zbój i kradziej, z dziecinnym uśmiechem opuścił dworek barona.
- W jukach wór złota, czyste konto... Czego więcej chcieć od życia! Eee...? A cóż to? Toż to przecie...

No właśnie, cóż to było...?

KomentarzeKomentarze

  • sxl

    #0 | sxl

    2004-03-10 18:09:09

  • s4iek

    #0 | sai

    2004-03-10 18:14:50

  • imper

    #0 | imper

    2004-03-10 18:22:21

  • xts

    #0 | Xts

    2004-03-10 19:23:56

  • sxl

    #0 | sxl

    2004-03-10 19:32:20

  • ziel1na

    #0 | ziel1na

    2004-03-10 20:10:07

  • pr0stuje Banany

    #0 | XtunX

    2004-03-10 20:55:12

  • scR

    #0 | scR

    2004-03-11 07:39:39

  • freak

    #0 | freak

    2004-03-11 12:43:13

  • Krypton

    #0 | Krypton

    2004-03-11 12:51:03

  • sxl

    #0 | sxl

    2004-03-11 15:25:44

  • pr0stuje Banany

    #0 | XtunX

    2004-03-12 16:58:19

  • wilgotna pela

    #0 | pela

    2004-03-12 20:44:31

  • sxl

    #0 | sxl

    2004-03-12 23:48:28

  • Dodawanie komentarzy dostępne jest jedynie dla zalogowanych użytkowników.
    Jeżeli nie jesteś jeszcze użytkownikiem eSports.pl, możesz się zarejestrować tutaj.
Komentarze pod artykułami są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu eSports.pl oraz serwisów pokrewnych, który nie ponosi odpowiedzialności za treść opublikowanych opinii. Jeżeli którykolwiek z postów łamie zasady, zawiadom o tym redakcję eSports.pl.
Dołącz do redakcji portalu eSports.pl!

Ostatnio publikowane

Napisz do redakcji

W tej chwili żaden z naszych redaktorów nie jest zalogowany.

Ostatnie komentarze

Ostatnio na forum

Statystyki Online

1676 gości

0 użytkowników

0 adminów

Ranking Użytkowników

WynikiAnkieta

Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem podczas WCG Polska?

  1. 0%

    Słaba postawa Fear Factory

  2. 0%

    Dobra gra UF Gaming

  3. 14%

    Tłumy widzów na sali kinowej

  4. 14%

    Mało miejsca

  5. 71%

    Nie byłem i nie interesuje mnie to

Nasi partnerzy

  • Shooters.pl
  • Cybersport

Wszelkie prawa zastrzeżone (C) eSports.pl 2003-2025

Publikowanie materiałów tylko za zgodą autorów.

Wybierz kategorie