Cienie - odcinek 4ty (opowiadanie)

Dostosuj

Cienie - odcinek 4ty (opowiadanie)

W okresie nadchodzącego czasu Bożego Narodzenia, kiedy powoli skłaniamy się ku świątecznemu rozleniwieniu, prezentuję Wam kolejną część mojego opowiadania fantasy opartego częściowo na motywach znanej strategii Warcraft 3. Nad samym opowiadaniem macie także wszystkie poprzednie części, które się dotąd ukazały. Są one jednak specjalnie poprawione i częściowo zmienione (dodane parę drobnostek). We wszystko zacząłem teraz wplątywać lekką nutę polityki, dlatego powoli zaczynają pojawiać się wątki dotyczące krain składających się na świat opowiadania, choć i tak oczywiście Eryk i "cienie" są najważniejsi. Aby łatwiej to wszystko ogarnąć dodatkowo załączam ewolującą przy powstawaniu każdego nowego fragmentu mapkę.
Wszelkim zainteresowanym lekturą życzę miłego czytania!


hide_dot.gifCenie: odcinki 1szy, 2gi & 3ci
Eryk obudził się całkowicie zlany potem. Ręce niemal odmawiały mu posłuszeństwa, tak samo dolne kończyny. Był wycieńczony, oddychał szybko i płytko, czuł tętniący ból w głowie. Co tym razem zrobiłem? – myślał próbując wstać, co przychodziło z wielkim trudem. Wciąż jeszcze pamiętał zamęt w głowie, szepczące coś w niezrozumiałym języku setki cichych głosów, przebłyski światła i kłujący ból w mięśniach. Rozejrzał się dookoła, leżał w rynsztoku. Przy nim leżał miecz, zaś trochę dalej – jakieś 10 metrów obok – stygły rozbebeszone, zapewne tymże właśnie mieczem, dwa ciała. Nieżywi mężczyźni byli uzbrojeni w kusze. „Moje ramię... zranili mnie bełtem z kuszy. Dlatego miałem Cienie.” Gdy w końcu wstał schował do pochwy miecz, oparł się plecami o ścianę kamieniczki i poczekał aż przestanie mu się kręcić w głowie. Otrzepał trochę ubranie, co jednak w stanie całkowitego przesiąknięcia wodą i krwią nie przyniosło żadnego skutku, i wyszedł z ciemnej uliczki. Po chwili był na głównej alei, dziesiątki przechodzących nią kupców, panien, służących, szlachciców i chłopów przyglądała mu się mijając go. Nie zwracając na to uwagi ruszył aleją do targu owocowego. Słońce było złocistego koloru, świeżo po wschodzie. Zakrył ręką oczy, mocne światło kłuło wzrok, oznaczało to że przynajmniej godzinę musiał spać w rynsztoku. Dochodząc do targu Eryk zatrzymał się słysząc dwie plotkujące kobiety:
- Buszują wokół miasta jak zwierzęta! Kryją się po lasach i zabijają wszelkich podróżnych, padło tak wielu kupców... Nie pozwalam mężowi wyjeżdżać na trakt, pani też radzę!
- Wiem kochana, wiem. Orki muszą kogoś szukać, jak mówi mój luby, przybyły tu ze wschodu nawiedzając wiele miast, do niektórych nawet wtargnęły nawiązując walkę! Te zielone paskudy robią się coraz bardziej bezczelne.
Wysłuchawszy tych paru zdań podszedł do straganu z jabłkami, kupił trzy i ruszył na drugą stronę Rongstraadu, chciał dotrzeć do Elviry. Po trochę więcej niż kwadransie był już przy budynku dawnego miejskiego browaru. Budowla była w stanie całkowitej ruiny, wyglądała jakby nikt nie dbał o nią czy nawet nie zaglądał do środka przez całe wieki. Fakt ten źle świadczył o zabawowości Rongstraadu. Eryk obszedł otaczający browar murek i wszedł przez częściowo zabite deskami drzwi do środka - od tyłu. Tam, zszedł schodami w dół aż do zamkniętego pokoju. Otwierając zobaczył w półmroku malujące się ciało półnagiej kobiety.
- Eryk? Poczekaj, tylko się do końca ubiorę. – rzekła zobaczywszy go kobieta.
- Już, jestem gotowa.
Zaświeciła światło ukazując swoje prawdziwe oblicze. Była wysoka, bardzo szczupła, smukła. Jej skóra była blado-biała, niemalże mleczna. Lekko kręcone, sięgające ramion włosy były zaczesane za szpiczaste, dłuższe niż u ludzi uszy. Elvira była elfką.
- Wyglądasz fatalnie. Co się stało?
- Napadło mnie dwóch łotrów z kuszami. Przypadek – to byli zwykli rabusie... Jeden trafił mnie w ramię i lekko drasnął. Tyle pamiętam. Jestem wycieńczony...
- Cienie? One cię kiedyś wykończą! Połóż się na łóżku, dam ci wody i coś ciepłego do strawienia. I tym razem nie dostaniesz gorzały. Cuchniesz jakbyś spał w rynsztoku.
- A to ci dopiero…
- Musisz wziąć szybką kąpiel.
- Orki są blisko, odpocznę trochę i uciekamy bo może się tu zrobić gorąco. Podobno całkowicie sparaliżowały tutejszy handel. Ciężko będzie się wydostać poprzez tutejsze lasy, ale lepsze to niż czekanie aż wkroczą do miasta. Czuję - poprostu czuję, że muszę iść na północ by to wszystko wyjaśnić. Coś mnie tam ciągnie. Ale czego chcą ode mnie te dziwolągi?!
- Tego nie wiem ani ja, ani ty Eryku. Uspokój się, masz dreszcze. Połóż się. Powiedz mi teraz, jak było tym razem gdy przyszły one... Cienie?
Wzdechnął, zamknął oczy i postarał przypomnieć sobie całe zajście.
- To był moment. Wiedziałem, że się zaczyna. Oberwałem lekko w rękę – widzisz, już nawet nie krwawię – i nagle głowa zaczęła mnie boleć tak bardzo, jak gdyby miała zaraz wybuchnąć. W tym momencie straciłem świadomość. Czułem jakbym zawisł w jakiejś przestrzeni – to takie niezrozumiałe... Słyszałem setki dziwnych głosów, i tylko te głosy. Nic innego. Pamiętam jakieś rozbłyski, bardzo mocne i krótkie. Te szepty... wydaje mi się jakbym ciągle je słyszał, tyle że są coraz cichsze. Mam w głowie totalny mętlik.
- Eryku, to co się z tobą dzieje za każdym razem gdy przytrafia ci się coś złego musi mieć związek z orkami. Inaczej nie byłoby żadnego powodu aby cię chciały mieć, na dodatek tak bardzo! Kiedy wtedy widziałam jak ci się to przytrafia... jak pokazują się te Cienie... nie mogłam ruszyć się z przerażenia. Mimo mojej bierności pokonałeś wtedy w pojedynkę trzech, wielkich, prawie dwa razy większych od siebie orków. Gdybyś sam siebie widział! Nad twoimi ramionami, jakby powiewające, unosiły się niczym duchy te białe cienie. A twoje oczy, one były nieludzkie. Całkiem szare, bez tęczówek, bez niczego prócz szarych gałek. Poruszałeś się jak demon, twoje ruchy przypominały kota. Utrzymywałeś równowagę przy tych wszystkich unikach, skokach i piruetach. Wyglądałeś jakbyś nie był człowiekiem...
- Nie wiem co to jest, ale sprowadziło na mnie same nieszczęścia. Dlaczego do cholery przytrafia się to właśnie mi?! Nie byłem na nic chory!! Nie miałem żadnego wypadku, nie obcowałem z żadnymi demonami!
- Śpij już Eryku, – elfka usiadła obok młodzieńca i głaskała go po głowie - za parę godzin musimy uciekać, a ty jesteś wycieńczony.
Miał około dwudziestu pięciu lat, był mocnej postury. Od młodości uczył się władania mieczem, pochodził z małej mieściny rolniczej. Niegdyś był kupcem, miał jednak ambicje stać się znanym rycerzem, tymczasem z niewiadomej przyczyny stał się znany wśród całego rodu orków.
Po kilku godzinach Elvira obudziła Eryka. Ten, mimo wielkiego zmęczenia był już w stanie normalnie chodzić. Tak więc spakowali wszystkie drobne rzeczy, schowali do toreb przymocowanych do siodeł koni przywiązanych za browarem i wyruszyli z miasta. Droga była zupełnie pusta, nikt nie jechał ani z Rongstraadu, ani do niego. Przyczyna była wiadoma, z tego powodu krążyła nad nimi niepewność. Nie było to z resztą dla nich niczym nowym, podróżowali uciekając przed orkami już dobre parę tygodni.
- Ledwo siedzisz w siodle. Wezmę cię na swojego konia, a twojego poprowadzę Eryku. W ten sposób będziesz mógł jeszcze odpoczywać.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Jestem bardzo zmęczony, jednak czuję już przynajmniej spokój w głowie, dreszcze także mi przeszły. Wszystko jest w porządku.
Było koło piątej popołudniu. Niebo szare, całe zachmurzone. Nie padało, w powietrzu było wilgotno toteż ciężko się oddychało. Za dwoma jeźdźcami długo unosiła się smuga kurzu. Z obu stron drogi, od lekkiego wiatru szumiał gęsty las iglasty, który razem z ponurym niebem rzucał na ich drogę półmrok. Jechali przez dwie godziny wolnym tempem. Po drodze nie spotkali żadnej żywej duszy – martwej z resztą też. Elvira zwolniła jeszcze bardziej by napić się wody, Eryk na nią zaczekał. Nagle od prawej strony lasu zaczęły nadlatywać ptaki, które w mgnieniu oka przeleciały nad nimi gdakając, krakając i skrzecząc. Zniknęły z widoku z drugiej strony. Elvira odstawiła wodę, siedziała w bezruchu i nasłuchiwała przez minutę. Szybko zorientowała się o co chodzi.
- Uciekaj! Orki!
On nie pytając o nic szturchnął potężnie konia piętami i poszedł w cwał, zaraz za nim elfka. Gnali przez chwilę po czym Eryk odwróciwszy do tyłu głowę zobaczył pędzących za nimi na dziwnych, potężnych bestiach przypominających przerośnięte psy trzech orków z wielkimi, zakrzywionymi mieczami. Elvira wyjęła łuk, napięła cięciwę i wystrzeliła do tyłu po krótkim wycelowaniu strzałę. Ta przeleciawszy część drogi w górę, cześć zaś w dół trafiła jednego z orków w ramię. Bestia zwaliła się ze swojego nośnika na drogę. Nie było tajemnicą, że kiedyś elfka musiała być wojowniczką, nawet elfom nie jest łatwo w cwale trafić z tak dużej odległości. Elvira napięła ponownie łuk i zerknęła do przodu. „Gdzie Eryk?! Jechał przede mną!”. Odwróciła ponownie głowę do tyłu by wystrzelić do kolejnego atakującego, jednak za orkami pojawił się Eryk. Gdy nie patrzyła skręcił niepostrzeżenie za wielki głaz stojący przy lesie i gdy orki go minęły wyjechał za nimi. Teraz był tak blisko, iż pogonił jeszcze bardziej konia i dogonił jedną ze skupionych na łuku Elviry bestii po czym sieknął mieczem prosto w szyję. Zielony potwór wywrócił się na ziemię koziołkując wielokrotnie. Trzecia, ostatnia bestia próbowała ugodzić Eryka szybkim poziomym cięciem, ten jednak zgrabnie schylił się, po czym odetchnął widząc jak strzała elfki trafia orka prosto w brzuch, wbijając się głęboko. Grot przebił zielone ciało wbijając się dodatkowo w wiozącą go bestię. Ta zakwiczała jak wielka świnia, skoczyła do przodu, w bok i przewróciła się na ziemię. Elvira zwolniła lekko, by chłopak mógł ją dogonić.
- To zapewne nie są wszystkie, które nas tutaj zauważyły. Lepiej nie zwalniajmy! – wydyszał Eryk.
W tym momencie z przeciwnej strony z lasu na drogę wyszły cztery orki. Nie miały koni, nie przypominały także postacią poprzedników. Były dość szczupłe, umięśnione, kły wystawały im z paszczy. Ubrane były jedynie w krótkie spodnie z dziwnego materiału oraz udekorowane szarfy. Wszystkie cztery musiały być Mistrzami Ostrzy, ich bronie były długie i wąskie.
- Boże! Zginiemy jak się nie cofniemy!! Eryku cwałem!
- Nie!! Z drugiej strony już na pewno pędzą tutaj inne! Musimy przejechać tędy!
Trzęsące się od paru minut ręce młodzieńca nagle przestały drżeć. „Teraz albo nigdy”. Zamknął oczy, bezwładnie wysunął się z siodła i padł na ziemię niczym kamień. Czterech napastników popatrzyło się po sobie ze zdziwieniem i rozluźniło bojowe postawy. Elfka zeszła z konia ciągle trzymając napięty łuk nakierowany w orków. Uklękła przy towarzyszu i wykrzyczała przerażona:
- Eryk! Co się dzieje! Ocknij się bo zginiemy! Tamci czterej znają dziesiątki sposobów by umknąć moim strzałom. Eryk!!
Ku jej zdziwieniu chłopak poruszył się. Najpierw usiadł, wyprostował plecy i otworzył oczy. Jego spojrzenie zaczynało tracić wyrazistość, oczy zaszła mgła. Po chwili były całkiem szare. Eryk otworzył usta do granic możliwości, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Nad jego ramionami pokazało się dziwne zjawisko. Do wysokości uszu powiewało szare, półprzeźroczyste, podobne do zmieniających się cieni „coś”. Cokolwiek to było, wyglądało jakby jego ramiona dymiły.
Eryk podniósł się na nogi, stanął pewnie na ziemi. Wyglądał jak gdyby w ciągu tego upadku jego muskulatura zwiększyła się wielokrotnie. Wyjął miecz z pochwy na plecach i ruszył w stronę orków. Potwory oprzytomniały i wróciły do czujnej postawy. Zaczął biec, w pełnym biegu schylił się przed cięciem ustawionego najbardziej po lewej stronie mistrza i wyskoczył w powietrze wbijając ostrze w bark bestii, zaraz pod szyją. Drugi ork cofnął się do tyłu, pozostali dwaj rozstąpili na bok już przy skoku Eryka. Chcieli zobaczyć z czym mają do czynienia – teraz już wiedzieli. Ruszyli na niego z trzech stron. Pierwszy zaatakował od środka, Eryk jednak odbił cios i kopnął zielonego stwora w brzuch. Drugiego orka usiłującego ciąć z góry trafił nadludzko szybkim sztychem w klatkę piersiową. Bestia padła na ziemię, nie zdążywszy dosięgnąć bronią człowieka. Kopnięty wcześniej ork wstał już i wywijając długim mieczem młynki zbliżył się wraz z drugim żywym kompanem do Eryka z dwóch stron. Zaatakowali prawie równocześnie, nie mieli jednak szans z opanowanym „Cieniami” Erykiem. Był tak szybki, iż odbijał cios jednego i miał jeszcze czas sparować uderzenie drugiego. Niczym duch unikał piekielnie szybkich ataków dwóch Mistrzów Ostrzy. Skakał, obracał się, ripostował. Elfka opuściła łuk i przypatrywała się wszystkiemu próbując uspokoić oddech. Eryk wykorzystując lekkie zachwianie się jednej z bestii ciął w skroń niewiarygodnie szybkim i płynnym ruchem, do zamachu wykorzystał balans całego ciała, cios był z miejsca śmiertelny. Ostatni ork cofnął się głośno sapiąc. Powiedział coś bardzo cicho, ani Eryk ani Elvira nie znała mowy orków więc nie mogli mieć pojęcia co mówi. Nie miało to jednak znaczenia gdyż stwór mocnym, stanowczym ruchem wbił sobie ostrze w brzuch i bez wahania, jak gdyby nie sprawiało mu to bólu, posunął silnie do góry rozrywając wnętrzności.
Eryk stanął teraz prosto, odwrócił się tyłem do świeżo zabitych ciał i Elviry. Elfka zrobiła krok w jego stronę, ten zaś padł na ziemię niczym rażony piorunem. Podbiegła do niego i uklękła.
- Ty drżysz, jesteś cały zlany potem. Wytrzymaj, znajdę jakieś miejsce gdzie do siebie dojdziesz!
Wzięła swój bukłak i nalała mu trochę wody do ust. Trochę łykał, trochę rozlewał na siebie. Zawlokła go więc do koni, przywiązała jego rumaka sznurem do swojego siodła, ułożyła Eryka na swoim i sama w nim usiadła. Ruszyła jak tylko szybko mogła przed siebie. Nie znała tych terenów i nie wiedziała gdzie podąża. Miała natomiast pojęcie, iż jej przyjaciel jest w stanie totalnego wycieńczenia i musi znaleźć pomoc. Jechała tak prawie godzinę, koń lekko zmęczony dodatkowym ciężarem zwolnił i nie dał się już pospieszyć. Niebo zdążyły przysłonić chmury, wzmógł się lekki, szumiący wśród drzew lasu, którym przejeżdżali wiatr. Zaczęła myśleć o zamianie koni, jednak odetchnęła z ulgą – przed nią malował się widok małej, kilkudomowej wioski. Widok ten podniósł ją na duchu, bowiem Eryk zdawał się oddychać coraz płycej. Dotarła do pierwszej lepszej chaty, zdjęła towarzysza i zawołała w stronę przyglądających im się głupio wieśniaków:
- Pomocy! Pomóżcie, dobrzy ludzie! On umrze!
Po chwili zbiegło się kilkanaście osób, paru chłopów, chłopek i gromada dzieci. Wszyscy patrzyli się na nich nieufnie.
- Czegoś chciała nieludzka leśna rozbójniczko, jego mać? – Odezwał się największy chłop, wyglądał na przywódcę wioski. Ową funkcję zawdzięczał zapewne swoim zdolnościom mówniczym, przejawiającym się w tym świetnie złożonym zapytaniu.
- Zapłacę! Mam złote monety. Zróbcie coś! Błagam!!
- Dajże no złociaki, to ino się zobaczy co można zrobić dla chłopiejty... Ciaż z pomocy takim wywłokom jak ty same nieszczęśniki mogą na nas zejść, cholero jedna.
Tak, po szybkim wydaniu sakiewki z monetami Eryk został zawleczony do jednej z chat, w której przez prawie całe dwa kolejne dni opiekowały się nim miejscowe chłopki. Dawano mu jakieś zioła i wywary, jak mawiano – zdrowiał i miał dojść do siebie wkrótce.

+++

Oczy Dnerotha Czarnego, władcy zhołdowanego przez mocarstwo Khanyll państwa Zgurath, znów wydawały się być pełne myśli. Przez ostatnie paręnaście lat jego wzrok był mętny, znudzony i niewyraźny. Nie miał się czym bowiem cieszyć: sankcje handlowe nałożone na jego ponury kraj przez Khanyll, dotyczące wymiany towarowej z wszystkimi sąsiednimi krajami prócz cesarstwa Pavlac, nie pozwalały rozwijać się po jego myśli. Z kolei kontrole urzędników króla Morhonda, pana kraju Gerant, nie dawały wielkich możliwości rozbudowywania armii. Ciężkie to były czasy dla Dnerotha Czarnego. Nic nie dałoby mu większej uciechy niż zagarnięcie terenów na północ od gór wapiennych Khanyll i uzyskania dostępu do morza. Teraz jednak jego oczy błyszczały nadzieją na nowe podboje. Tajemna wizyta poselstwa Revchechoda, cesarza Pavlac, dała mu nadzieję na odnowienie militarnej potęgi swojego państwa.
Radosny był to dzień dla Dnerotha Czarnego. Nic tak nie poprawiało mu nastroju jak wizja zwycięskich wojen, setek spalonych przez armię domostw z sąsiednich krain, tysiące niewolników i masa wziętych do niewoli w celach przyszłych egzekucji rozrywkowych wojaków wroga. Właściwie to Dneroth cieszył się tak bardzo, że postanowił nie bacząc na zbliżającą się szybko kontrolę wojskową ze strony Gerant, potajemnie rozkazać trenowanie przyszłych skrytobójców, arcy-magów polowych i oficerów gwardii królewskiej.
- Będzie się znowu działo, ludność tych krain raz jeszcze ulęknie się mojej potęgi! – wykrzyknął Dneroth niczym szaleniec, mimo obecności dam dworu oraz całego orszaku rozrywkowego u swego. Kto wie, a może był szaleńcem?

+++

Podczas dwóch dni nieprzytomności Eryk napocił się i najęczał za cały miesiąc. Gdy tak leżał bez ruchu blady jak wapno w jego głowie generowały się setki obrazów oraz odtwarzanych dźwięków. A wszystko to bardzo nieprzyjemne...

Miasto całe w płomieniach, niebo koloru ciemnobordowego – rozjaśnione od palących się budynków i chat. Główna ulica usiana trupami, wszystkie zmasakrowane do granic możliwości, niektóre trupy nie były jeszcze właściwie trupami – aczkolwiek osoby pozbawione rąk czy nóg skazane były na rychłą śmierć... Od czasu do czasu przez ulicę uciekał lub konał na niej goniony przez orków człowiek. A byli to zarówno młodzieńcy, starcy, kobiety jak i dzieci. Zielone bestie nie przebierały w wieku czy płci. W tej okrutnej rzezi ginęli wszyscy. W położonej na rogu rynku kamienicy ktoś krzyczał. Zamazany obraz kobiety broczącej krwią z ust z malutkim dzieckiem na rękach. Inne dziecko, minimalnie większe leżące na posadzce. Siepacz kopie dziecko niczym worek z ziemniakami i podchodzi do matki. Uszy wręcz bolą od krzyków i szlochów matki. Kopnięte dziecko żyje, wciąż płacze leżąc na posadzce. Ork zbliżywszy się do matki uderza ją rękojeścią zakrzywionego miecza w twarz. Z jej ust i nosa toczy się kolejna struga krwi. Kobieta przestaje płakać. Wstaje z dzieckiem na rękach, pluje w twarz orkowi i podchodzi do leżącego na ziemi dziecka. Wydaje się być zdesperowana, zatracona w braku nadziei. Podnosi drugie dziecko na ręce i przytula, ucisza je ile tylko się da. Na jej twarzy pojawia się uśmiech, wtula dwa dzieciątka w swoją pierś i wydaje się być szczęśliwa. Jak gdyby straciła zmysły, wyraz jej twarzy można porównać do uszczęśliwionej zakończonym, udanym porodem młodej matki której dziecko jest wymarzonej płci. Ork podchodzi do kobiety i uderza ją pięścią w kark, ta pada na ziemię razem z dzieckiem. Wydaje się, że straciła przytomność – drugie dziecko zmiażdzone stopą Orka ginie w agonii. A jednak bez płaczu, bez łez – jak większość małych, nieświadomych niczego dzieci. Kobieta zdaje się już nie żyć, cios musiał być wyjątkowo mocny. Leżąc na ziemi przygniata piersią, do której przed chwilą przytulała, swoje małe dziecko. Ono dusi się nie mogąc swobodnie oddychać. Ork wychodzi z kamieniczki, podkłada pod nią ogień i znika na rynku w dymie. Dziecko przestaje oddychać, małe serduszko bije coraz wolniej. Twarzyczka dotąd zarumieniona staje się coraz bardziej blada. Prawie jak twarz ojca – Eryka – gdy tak śnił o tym będąc nieprzytomnym.


+++

Po przebudzeniu pierwsze słowa Eryka brzmiały nieciekawie:
- Dajcież mi wódki bo skonam z bólu, jak Boga kocham...
Gdy już dostał swojego upragnionego alkoholu zapił się do nieprzytomności, przespał popołudnie i noc. Jego stan przypominał wcześniejszy – ponownie był blady i spocony. Widać jednak było życie na jego twarzy, poruszał się podczas snu. To odróżniało obecnego, pijanego Eryka do wycieńczonego Eryka. Kolejnego dnia rankiem, ubrał się i zjadł podane mu przez chłopkę śniadanie – mimo paskudnego wyglądu pajda chleba ze smalcem, miska gotowanego mięsa oraz zupa z grzybów niekoniecznie leśnych, smakowały wyśmienicie. Po konsumpcji wyszedł z chaty by przygotować do dalszej drogi konia. Po krótkim czasie przyszła do niego Elvira i spytała z wyrzutem:
- Musisz ledwo godzinę po przebudzeniu myśleć o dalszej drodze?
- Jeżeli chcę przeżyć to muszę. Z resztą... czy ja chcę przeżyć? Po kiego mam w ogóle stąpać jeszcze po tej pieprzonej ziemi? Czort wie dlaczego ja w ogóle uciekam przed tymi zielonymi ćwokami.
- Chyba jednak jest parę rzeczy dla których warto żyć...
- Ja już nie mam nic... nikogo dla kogo miałbym żyć. Pieprzę takie życie.
- Eryku – to normalne, że wątpisz. Nie każdemu w ciągu jednego miesiąca zabija się bestialsko całą rodzinę i wywraca świat do góry nogami... Pomyśl, przecież...
- Dobra, Elva, wiesz nie myślmy już tylko jedźmy stąd. Nie chcę myśleć bo jest jeszcze gorzej. Jedźmy i tyle.
- Jak chcesz, jak chcesz.
- A więc cieszę się, że się w końcu zgadzamy. Może paskudny, wisielczy humor minie mi gdy trochę wiatru posmaga moje skronie.
- Ale gdzie my właściwie jedziemy? Cały czas podążamy na północ nie wiedząc co spotkamy za kolejnym zakrętem, a tym bardziej czy to właśnie tego czegoś szukasz. Jak tak dalej pójdzie to w końcu wyjedziemy z Norstrandii i wjedziemy do królestwa Khanyll.
- To ty ciągle wpajasz mi, że to co się ze mną dzieje oraz fakt ścigających mnie orków musi mieć jakiś głębszy sens i trzeba to rozwikłać. A jedyne co wiem, to że muszę podążać na północ. Możemy więc już ruszyć do cholery i przestać konwersować?
Elfka nie odezwała się więcej, przygotowała konia do drogi, podziękowała chłopom – którzy jednak stwierdzili, że za worek monet każdy głupiec dałby parę obiadów, kolacji i nocleg – i wyruszyła nie bacząc na ciągle poprawiającego juki Eryka. Młodzieniec dosiadł rumaka i dogonił Elvirę. Zrobiło mu się trochę głupio, w końcu Elvira z własnych pobudek bezinteresownie mu pomaga, ryzykując własne życie towarzyszy mu w wędrówce ku nieznanemu, służy łukiem i radą. A wszystko tylko dlatego, że przejęła ją opowieść o ścigających hordach, zabitej rodzinie i tajemniczych cieniach oraz związanych z nimi przeczuciach.
- Elva, słuchaj... zachowałem się jak tamte chamy na wsi. Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Jesteś... Wybacz mi, padam krzyżem przed tobą z powodu swojego debilizmu.
- Nie szkodzi... wiesz, ja cię też trochę rozumiem. Twoja sytuacja jest prawie beznadziejna, czujesz zwątpienie i na dodatek gonisz za czymś czego sam nie rozumiesz. Nie przepraszaj, to normalne że miewasz gorsze dni. Ja już pogodziłam się z przeszłością, ale zaraz po tym jak te zielone gnidy wymęczyły, a potem wybiły cały mój oddział byłam okropna dla wszystkich naokoło. Chyba wszystkie bliskie mi Elfy znienawidziły mnie przez to jaka stałam się opryskliwa i odosobniona. Dopiero gdy opuściłam mój ród zrozumiałam, że przeszłość nie może zmieniać mnie teraz, nie mogę ciągnąć za sobą duchów czasów które minęły. Jedynie poszukiwanie przyszłości, celu który da mi poczucie sensu tego co robię przynosi ulgę. Dlatego ci pomagam, wierzę mocno w to, że rzecz którą możemy odkryć jest ważna i przełomowa. Fakt istnienia tego co się z tobą dzieje podczas chwil zagrożenia tylko podkreśla to co mówię. Nie opuszczę cię, tak jak ty nie możesz opuścić mnie. Prócz bycia kompanem jesteś dla mnie celem który obrałam w tym swoim nowym życiu. Muszę ci pomóc, choćbym miała zginąć próbując to rozwikłać. Bez tego moje życie znów nie miałoby sensu – znów pozostałyby mi duchy przeszłości i koszmary podobne do tych, które śnią się tobie.
- Dziękuję, dziękuję ci za wszystko. Oddam za ciebie życie jeśli będzie trzeba...
- Na razie oddaj mi swój bukłak z wodą bo swojego zapomniałam napełnić, a strasznie mnie suszy.
- Jasne.
Wyjechali z lasu, przed nimi rozciągała się sięgająca aż po koniec horyzontu równina porośnięta wysokimi po pas, dość gęstymi trawami. Niebo wolne od chmur, lekko niebieskie – słońce świeciło średnio mocno, nie było jeszcze południa. Zrobiło się trochę cieplej, pogoda napawała optymizmem, przeciwnie do niewiarygodnie długiej ścieżki którą jechali. Nie było widać ani jej końca, ani żadnej choćby pojedynczej chaty leżącej przy niej. Długa polna droga wyglądała na długo nieużywaną – nie było na niej ani śladów kopyt, butów, ani nawet końskiej czy krowiej kupy. Wydawało się więc być bezpiecznie. Zapowiadał się dzień spędzony na monotonnej wędrówce przez pustą krainę.
- Jak nazywa się to pustkowie Elviro?
- Według mojego ludu jest to Równina Mil’la. Droga, którą jedziemy nie jest złudna – tędy naprawdę nikt nie jeździ.
- A właściwie dlaczego?
- Bo droga do miasta Ergzul jest znacznie krótsza gdy jedzie się zachodnim traktem, a ta prowadzi do Lasu Dzikich Elfów.
- Dlaczego więc jedziemy właśnie do tego lasu? Jesteś zaznajomiona z tamtymi Elfami? Nic nam nie zrobią gdy będziemy przekraczać puszczę?
- Nie…. – Po chwili wahania dodała - Nigdy tam nie byłam. Mogą nam poderżnąć gardła.
- Aha. To świetna nowina. Skoro możemy równie dobrze skończyć nabici na pale to dlaczego chcemy tamtędy jechać? Tak bardzo mnie znienawidziłaś? Heheh.
- Po prostu takie mam przeczucie... Tak jak ty czujesz, że trzeba jechać na północ – tak ja wiem, że najlepiej będzie jechać przez ten las. Poza tym jadąc zachodnimi drogami jesteśmy skazani na ataki oddziałów orków. Tutaj żadne nie odważą się na nas czekać. Po pierwsze, elfy z lasu już nas obserwują – i oni wiedzą, że nie przeżyliby tutaj godziny – po drugie nie przypuszczają nawet, że możemy chcieć jechać przez las, mimo iż jestem elfką.
- Ciekawie to obmyśliłaś. Wiesz... trzęsę dupskiem ze strachu, bo słyszałem straszne historie o tym co Dzikie Elfy robią z ludźmi zapuszczającymi się w ich tereny, ale zdaję się na twój instynkt. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłaś.
- Nie czas na wzruszenia. Zamiast szukać okazji do trwonienia łez pomyśl gdzie znajdziemy tutaj wodę, bo nasze zapasy się wyczerpują, a ta równina nie wygląda na obfitą w wilgoć. Nie ma tu ani jednego drzewa. Poza tym muszę przyznać, że strony w które się kierujemy nie wydają się być przyjaznymi dla wędrowców. Gdy zejdziemy z równiny Mil’la, przedostaniemy się przez moczary i Las Dzikich Elfów – bo przypuszczam, że tam nie odnajdziesz celu – będziemy na północnym krańcu Norstrandii... Stamtąd zostanie paręnaście dni konno do granicy z Khanyll. A jak zapewne wiesz, częścią południowej granicy Khanyll jest pustynia Arahas. Perspektywa przeprawiania się przez nią nie napawa optymizmem.
- Nie wiem Elva... Naprawdę nie wiem. – po chwili zadumania Eryk dokończył – Nie wiem czy ta podróż ma w ogóle jakiś sens, ale ja ją skończę. Choćby własną śmiercią. I tak nikomu nie zrobi ona różnicy.
- Eryk... – elfka nie dokończyła widząc zmieszanie bezsilności z rezygnacją w wyrazie twarzy towarzysza.
Po paru godzinach jazdy znaleźli starą przydrożną studnię w środku opuszczonej, wyglądającej na spaloną, wioski. Mimo iż była prawie całkiem wyschnięta pozwoliła na uzupełnienie zapasów. Takie miejsca jak to sprawiały, że ciarki przechodziły po plecach, a włosy jeżyły się na skórze. Resztę dnia spędzili na opowiastkach Elviry i głupich, a często wręcz obleśnych żartach Eryka, nie nudzili się jednak. Mimo ciepła unoszącego się w powietrzu od nagrzanego przez słońce gruntu oraz gęstego kurzu towarzyszącego im przez cały czas nie czuli zmęczenia i znużenia. Po drodze nie spotkali żywej duszy, nie wdepnęli w ani jedno końskie łajno, nie zobaczyli nawet zatartego śladu końskiej podkowy. Pod koniec dnia przywiązali konie do pnia leżącego w głębi trawiastego terenu, sami zaś rozpalili ognisko z suchego trawiska i rozłożyli się na ziemi. Wprawdzie dokuczał im głód, od rana przeżuwali jedynie kawałki suszonego mięsa, wiedzieli jednak że prócz szczurów i myszy nic tu nie znajdą – nie narzekali więc zbytnio. Po godzinnych, nieco sennych już rozmówkach przy palącym się strasznie dymnie ognisku postanowili pójść spać. Elvira jak to elfka – zasnęła po minucie, Eryk zaś leżał wpatrując się w gwieździste, wolne od chmur, i tym samym świetnie zapowiadające kolejny dzień, niebo i myślał nad swoim snem. Jakże on chciałby być w domu gdy orki napadły na miasto, jakże chciałby rozpłatać gardło tej bestii, która znęcała się nad jego najbliższymi, jakże chciałby teraz zemścić się na całym rodzie zielonych ochyd... Nagle Eryk usłyszał powtarzający się, coraz głośniejszy szelest. Coś szło nie drogą, lecz przez wysokie trawy, zbliżało się wprost do Elviry i jego miejsca odpoczynku. Chwycił miecz, wysunął go bardzo powoli z pochwy, jak najspokojniej mógł wstał na klęczki i obudził elfkę nakazując zachować ciszę. Oboje przybrali bojowe postawy i czekali nasłuchując zbliżającego się dźwięku. Gdy postać przemierzająca trawy zbliżyła się na parę metrów Elvira powstała z napiętym łukiem wycelowanym w miejsce ruchu, Eryk zaś skoczył z mieczem uniesionym ponad głowę. Gdyby nie spostrzegawczość kompanów młoda dziewczyna idąca przez trawy miałaby teraz zapewne dwie głowy i strzałę w klatce piersiowej. Wystraszona upadła na plecy i dysząc z przerażenia nie dawała mowy.
- Kimże jesteś, skradając się tutaj na nas jak kot na myszy?! – wykrzyknął Eryk.
- Eryku, uspokój się, ona nam nie zagraża. Czegokolwiek szukała nie jest już godna twojego zirytowania...
- Jestem... jestem Metaia. Nie zabijajcie mnie! – włączyła się nieznajoma. Była ubrana wyjątkowo beznadziejnie w stosunku do miejsca, w którym się znajdowała. Długa sukienka z mocno wyciętym dekoltem i ozdobne, skórzane sznurowane buty nie nadawały się na długaśne wędrówki po bezdrożach.
- Zastanowimy się nad twoją propozycją. – rzekł cynicznie Eryk - Czego szukałaś na tym pustkowiu? Dlaczego chciałaś nas podejść? Mów bo moja kompanka przebije cię swoim elfim grotem!
- Ja nie chciałam nic złego... Nie bijcie mnie! W Rongstraadzie chodziły plotki o parze wojowników uciekających przed całą hordą orków. Mówiono, że położyliście wcześniej masę bestii, jednak po drodze waszej wędrówki palono miasta i wsie. Chciałam do was dołączyć... Ja muszę do was dołączyć...
- Hahaha! Rozumiem! Hehehehe! Miałaś rację Elviro, nie było się czym irytować. Gówniarz uraczony opowiastkami wymarzył sobie przygodę. Tymczasem my tutaj zwiewamy z głowami poniżej godności żeby życie ratować. Wracaj dziewucho do miasta, nie obchodzi mnie ile to dni drogi stąd.
- Nie rozumiesz... Mój koń padł z wycieńczenia. Ja MUSZĘ do was dołączyć. – odparła uspokajająca się już dziewczyna.
- Skąd znasz moje imię? Aż tak szczegółowe plotki nie mogły chodzić po...
- Eryku. Powinniśmy się nią mocniej zainteresować. – wtrąciła Elvira – Ona ma zdolności magiczne, najprawdopodobniej to czarodziejka. Bądź czujny.
- Ten smarkacz czarodziejką?
- Eryku, daj jej przemówić! Coś tu jest nie tak.
- Jak powiedziałam, nazywam się Metaia. Muszę do was dołączyć, wiem że uciekacie właściwie nie wiedząc czemu, wiem że masz dziwny dar Eryku, który potrafi wymęczyć twoje ciało do ostatku sił. Wiem także, że nie wiecie dlaczego to wszystko dzieję się właśnie tobie i że nie wiecie gdzie właściwie oraz po co podążacie...
- Skurwy...... Skąd to wiesz poczwaro? To może być jakaś sztuczka, może to czary któregoś Szamana?
- Mam dar. – rzekła Metaia – Od młodości miałam uzdolnienia magiczne... Inne dziewczyny musiały latami uczęszczać do specjalnych, niedostępnych dla normalnych kobiet uniwersytetów. Dopiero po kilkudziesięciu latach były tak oswojone z magią, jak ja po piętnastu latach życia. Rówieśnicy mnie nienawidzą, wytyka się mnie palcami na ulicach. Wprawdzie już panuję nad swoimi zdolnościami i nie robię niechcący nikomu krzywdy, jak to zdarzało się kiedyś... Ale ludzie mają mnie za dziecię demonów, bądź wybryk natury. Ja nie mogę tam wrócić. Czytając twoje myśli gdy zmierzałeś wycieńczony ulicą do towarzyszki w mieście postanowiłam sobie, że będę waszą kompanką. Na śmierć i życie.
- Dziecko... Ja nie żartuję. Jak nie wrócisz gdzie się wylęgłaś to pożałujesz. Nie potrzebne nam towarzystwo żadnych smarkul, a magicznych darów mam wystarczająco i dla siebie – nie potrzebuję cudzych.
- Przyjacielu... Masz dużo racji, ale coś mi mówi żeby jej jeszcze nie odtrącać. Ona mówi szczerze. Może i jest dzieckiem, ale nie ma po co tam wracać.
- Koniec rozmowy, moje miłe panie. Tak właściwie to cała ta historia dotyczy mnie. To moją rodzinę wyrżnięto w pień. To ja prawie konam za każdym razem jak nawiedzą mnie te Cienie. To ja jestem ścigany przez setki orków. Ja więc decyduję o moim położeniu, do cholery! Więc teraz idę spać, a rano gdy dziewczyna o imieniu Metaia dalej tu będzie to ją odprawię kopniakiem w krągłe pośladki. Bardzo krągłe z resztą... Nieźle, nieźle. Tymczasem – dobranoc!
Położył się na swoim miejscu spoczynku, odwrócił plecami do stojących ciągle dziewczyny oraz elfki i zamknął oczy z rzeczywistym zamiarem zaśnięcia.
- On zawsze taki jest?
- Ja też mam wielkie zastrzeżenia co do całej tej sytuacji, ale potrafię myśleć bardziej trzeźwo niż mój towarzysz. Nie oceniam sytuacji po paru godzinach. Idźmy spać, zobaczymy jutro.
- Tak jest pani. – odrzekła Metaia – Dobranoc.
Obie położyły się spać, dość blisko siebie. Obłożona jedynie suchymi trawskami ziemia była potwornie niewygodna, zawsze jednak lepsza niż goła. Po paru minutach Elvira i Eryk spali w dobre, Metaia zaś myślała, sporo myślała. Obmyślała to, co miała zrobić następnego dnia...

+++

Pan Ulf Kirchoff znany był w pobliżu wielkiego miasta Yllen w krainie Khanyll jako nieposkromiony uparciuch. Zawsze do końca walczył o swoje, choćby w grę wchodził rozlew krwi. Prawie nigdy nie przyznawał innej osobie racji, a podatki płacił dopiero gdy w progu jego małej posiadłości stawał goniec jednego z lokalnych skarbników króla Thieffera. Jednakże tym razem nie poskąpił grosza, bez awanturowania się podjął królewskich podatników i prócz uregulowania opłaty krótko ugościł. Pan Ulf był bowiem także wielkim patriotą, niegdyś sam służył w armii Thieffera. Dlatego też pieniądze wydane na siły obronne czy też ofensywne swojego kraju uważał za inwestycję w przyszłość państwa.
- Mówicie panowie, że po wszystkich miastach i wsiach jeżdżą od miesiąca i zbierają podatek na armię? A z kimże przyjdzie to naszemu królestwu Khanyll wojować? Z Norstrandią mamy masę paktów handlowych – nie opłacałoby się ni nam, ni im bitek wszczynać. Państwo Zgurath jest naszym lennem, a Utise czy Gerant to powstałe dopiero paręnaście lat temu kraiki, które padłyby po tygodniu starć z naszą jazdą i doborową Aspiechotą opancerzoną.
- Panie Kirchoff – odrzekł jeden z dwóch poborców – nie szykujemy się na żadną wojnę. Nasz Pan Thieffer dba o pokój w krainie... Wiodomo jednak, że siły obronne muszą być pierwszej jakości. Rozumie pan chyba, będzie armia potęgą – będzie szansa i na wieczny pokój.
- A babka na to – niemożliwe! Takich kłamstw to ja słuchać nie będę drogi panie. Za długo sam wojowałem pod banderą sił Khanyll. – stwierdził Ulf Kirchoff – Idźcie już panowie, czas jak twierdziliście nie jest waszym sprzymierzeńcem. A wsi i miast w kraju jeszcze wiele...
Gdy tylko goście zniknęli z widoku gościńca pan Ulf usiadł na schodach swojego domku i pogłaskał leżącego na stopniu psa.
- Wojna idzie Azia. Słyszysz piesku? Te parszywce kit chcą wciskać człowiekowi, ale swoje się wie. Do czego ten świat zmierza? Wojna idzie Azia, po czternastu latach pokoju znów wojna piesku.

+++

Rankiem Eryk nie zdziwił się gdy zobaczył Elvirę pilnującą związanej dziewczyny.
- A jednak ziółko jakie z ciebie panienko? – spytał retorycznie.
- Tak jak kiedyś zaplanowaliśmy działać - udawawałam przez dłuższy czas, że śpię i nakryłam ją grzebiącą w naszych rzeczach. – powiedziała elfka.
- Mów dalej, zapewne nie dlatego osiniaczyłaś jej twarz i związałaś ręce oraz nogi.
- Gdy po pewnym czasie stwierdziła, że nie mamy tego czego szukała, stanęła nad tobą i zaczęła mamrotać coś po cichu. Od razu zorientowałam się, że próbuje rzucić jakiś czar więc zaszłam ją od tyłu i uśpiłam uderzeniem badyla w skroń. Obudziła się dosłownie parę minut przed tobą.
- Wiedziałem, że nie jesteś żadną biedną dzieciną szukającą wrażeń. A jednak, niestety wrażenia cię teraz nie ominą. Mów wiedźmo, czego szukałaś maskując się za młodą dziewczynę! Wiemy, że jesteś czarodziejką.
- Phi, nie mam zamiaru tłumaczyć ci się z czegokolwiek. Ty, twoja lalkowata znajoma ze szpiczastymi uszami i cała ta klątwa nie jesteście godni tego żebym z wami rozmawiała.
Nagle widok młodej dziewczyny jakby się zamazał, powietrze zafalowało jak rozgrzane ogniem podczas chłodnego wieczora, a oczom Eryka i Elviry ukazała się wyglądająca na trzydzieści lat kobieta. Ubrana była tak samo jak wcześniej, na ramiona opadały jej teraz długie kręcone włosy koloru dębowego. Twarz wyglądała jak oblicze księżnej, była piękna, a zarazem dostojna i wypielęgnowana. Siniak na prawej skroni niestety kontrastował - był wyjątkowo ohydny.
- Skoro zrzuciłaś już iluzję, czekamy na parę słów wyjaśnień albo znów sobie zaśniesz, nie ukrywam że w podobny sposób jak wcześniej. – rzekła Elvira.
- Raz rzekłam, że nie będę się przed wami z niczego tłumaczyć i tak też będzie. – odparła czarodziejka i wyszeptała niezrozumiałe elfce ani Erykowi słowa, po czym wstała i rozprostowała ręce jak gdyby nigdy nie była związana. Towarzysze widząc, że są bezradni wobec magii kobiety cofnęli się o parę kroków i czekali na dalszy rozwój wydarzeń z bronią gotową do użycia.
- Ty miałbyś niby przyczynić się do zwycięstwa orków? Istna komedia. – zaczęła czarodziejka -Dworskie służby wywiadowcze cesarza Revchehoda miały rację. Klątwa została źle rzucona. I zapewne dlatego gonią cię zielone... Podziała wręcz odwrotnie. Z resztą wy nie macie nawet pojęcia o czym ja mówię! Phi. – parsknęła nieznajoma po czym rzekła coś niezrozumiałego i zatoczyła palcem krąg tworząc przed sobą magiczny portal śrenicy półtora metra, mieniący się wszelkimi możliwymi kolorami tęczy, rażącymi oczy.
- Pozostawiam was obojga bez skazy na zdrowiu nie z własnej woli, lecz z prośby tego głupca Thieffera. Gdyby to ode mnie zależało, potraktowałabym was tak jak wy moją głowę. Z tym, że ja potrafię wyczarować znacznie większy i twardszy kij. – rzekłszy to wskoczyła niezgrabnie w portal, który wraz ze zniknięciem w środku czarodziejki zamknął się ze świstem i znikł.
- Cholera, Elva co tu się właściwie stało? – spytał całkowicie zdezorientowany Eryk – Nigdy w życiu nie widziałem czarodzieja, a tu od razu trafiła się czarodziejka.
- Tak, to była czarodziejka i to nie byle jaka. Z tego co zrozumiałam pracuje dla króla Thieffera, władcy państwa Khanyll leżącego na północ od Norstrandii, w której się znajdujemy. Nie mam jednak pojęcia o co chodziło z klątwą, orkami i cesarzem Revchehodem – władcą cesarstwa Pavlac.
- Wszystko zaczyna się coraz bardziej komplikować... Wiedziałem, że te cienie to symbol jakiejś wielkiej afery, w środku której się znalazłem. Na bogów, byłem zwykłym kupcem, a teraz gonią mnie orki i prześladują jakieś polityczne niuanse. O co w tym wszystkim chodzi?
- Nie wiem, ale ruszajmy stąd jak najszybciej Eryku. Lepiej będzie jak natychmiast opuścimy to miejsce.
- Zgodzę się z tobą całkowicie.
Po załadowaniu tobołków na wypoczęte konie ruszyli czym prędzej w kierunku mokradeł i bagien poprzedzających Las Dzikich Elfów. Równina Mil’la którą przemierzali była w tym okresie bardzo sucha, deszcze padały nie częściej niż jeden dzień na miesiąc. Paręnąście kolejnych dni spędzili więc podróżując z minimalnym spożyciem posiadanej wody. Trzynastego dnia spadł deszcz, który jednak nie oznaczał nadchodzenia pory dżdżystej na równinie, a raczej zbliżanie się do mokradeł. Nie cieszyli się jednak, gdyż byli całkowicie świadomi jak trudno jest przebyć owe bagna. Po tygodniach spędzonych w suszy i skąpej roślinności czekały ich dni pełne męczącej wilgoci i dwukrotnie cięższych, od przesiąknięcia wodą, ubrań.

Z każdym przejechanym metrem kopyta koni coraz bardziej tłumiła wilgotna ziemia. Zbliżali się do moczar. Krajobraz zaczął się drastycznie zmieniać. Długie, suche trawska zastąpiły ciemnozielone trawy, paprocie i różne inne rośliny. Zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze drzewa, temperatura w związku z dużą wilgotnością gleby i powietrza coraz bardziej spadała. Myśl o chłodzie i hektolitrach wody, które przemierzą na mokradłach napawała Eryka pesymizmem.
- O czym myślisz Eryku? Przez cały dzień byłeś jeszcze bardziej pochmurny niż zawsze.
- Teraz już się w ogóle nie boję Elva. - odparł - Już nie chodzi o to, że po stracie rodziny nie mam nic więcej do stracenia. Z tą myślą pogodziłem się już dawno, dobrze wiedziałem że nic nie ryzykuję – na życiu nie zależy mi bowiem od jeszcze dłuższego czasu... Ale teraz wiem, te „cienie”... Hmmmmm. One mają powiązanie z orkami i klątwą, o której mówiła ta czarodziejka podszywająca się pod młodą dziewczynę. „Cienie” muszą być jakimś czarem. Dają mi przecież, jak sama mówiłaś, nadludzkie zdolności bojowe. Dlatego. Właśnie dlatego teraz nie boję się już w ogóle. Dlatego też proszę cię teraz – rozejdźmy się w swoje strony. Nie chcę byś zginęła w tej niepojętej dla mnie grze, z przyczyny mojej marnej osoby. Nie chcę potem...
- Nie musisz nic chcieć. – wtrąciła się elfka – To ja wybrałam. To całkowicie moja decyzja, teraz to mój cel, a więc i moje życie. Poza tym obrażasz mnie mówieniem o rezygnacji. Gdy cię poznałam, dałam ci słowo że będę twoją kompanką. Chyba wiesz co znaczy przyrzeczenie dla elfa?
- Tak, tak... – Eryk wzdechnął i wpatrzył się w grzywę swojego konia.
- Jak ty to wytrzymujesz? – spytała po chwili milczenia Elvira - Jak potrafisz znaleźć w sobie tyle uspokojenia by w tak krótkim czasie po swojej stracie działać - robić coś, szukać sensu tego wszystkiego?
- Ja... - zawahał się na chwilęm, jednak szybko dokończył - Ja przyrzekłem to im. Gdziekolwiek są, jestem pewien że patrzą na mnie. Że są ze mną. Przyrzekłem im w dniu, w którym wracając do miasta zastałem tylko jego ruiny oraz zgliszcza własnego domu i... ich ciała w środku. Przyrzekłem... że się nie załamię. Że nie stanę się dziwakiem, że nie odetnę się od otoczenia, że się nie zabiję. I tylko dlatego jestem zdolny robić cokolwiek, iść naprzód. Tylko to daje mi siłę. Wielką siłę, której w połączeniu z faktem że nie mam nic do stracenia nie pokona nic.
- Chciałabym mieć ludzką psychikę, podobnie pojmować niektóre fakty. Odnajdywać w życiu podobne wartości. Niby jesteśmy tak podobni, a jednak tak znacząco się różnimy. A chciałabym... odnaleźć w sobie taką siłę.
Od godziny robiło się coraz ciemniej. Słońce zbliżało się ku zachodowi, moczary przepuszczały jeszcze mniej światła, w rezultacie czego było prawie całkiem ciemno. Nadchodził czas noclegu. Po chwili Eryk dodał:
- Jednak jest jedna rzecz, która pokona nawet tę siłę.
- Hę?
- Śmierć. – zamilkł na krótki czas i dokończył to, co zbudowały jego myśli - Tej czarnej pani nie przeciwstawi się żadna siła tego świata.
Jakże bardzo zaskoczył Eryka nowy głos, który na jego słowa odpowiedział z ciemności moczar nie dając poznać swego położenia:
- Owszem, ale za to każdy może ją poznać osobiście.
Usłyszawszy to Elvira momentalnie szturchnęła konia w zad próbując zmusić do biegu przez mokradła. Pokazała Erykowi gest, który miał go nakłonić do tego samego – niestety nie było takiej możliwości. Zmęczone długą wędrówką przez moczary zwierzęta nie miały zamiaru galopować przez bagna. Elfka i Eryk zeskoczyli więc z koni i przygotowali się do przypuszczająco nadchodzącego ataku. Niepodziewanie, po chwili oba konie, jeden po drugim, zwaliły się na ziemię wierzgając kopytami we wszystkie strony. Oba zostały potraktowane sporych rozmiarów siekierkami przeznaczonymi do miotania na odległości. – Teraz już nie uciekniemy. – pomyślał Eryk. Serce zaczęło bić mu bardzo szybko, adrenalina nie pozwalała już trzeźwo myśleć. Przez ułamek sekundy zapragnął by teraz nawiedziły go cienie i rozwiązały ich problem. Nic jednak się nie działo, czuł się osamotniony w swoim przerażeniu. Jedyne co powstrzymywało go w tej chwili od panicznej ucieczki to obecność Elviry stojącej z nim z napiętym łukiem ramię w ramię.
- Gdzie oni są?! To nie był głos orka! – powiedział oddychając głośno.
- Wiem. Zaraz się dowiemy co to było.
- Jak możesz być tak spokojna?!
- Tylko wyglądam na spokojną. Ciiiiiii.
Zapadła cisza. Prócz bulgotania wody w niektórych partiach moczar oraz cichego szumienia Eryk mógł usłyszeć tylko własny oddech. Minęło dosłownie parę sekund, które jednak w sytuacji zagrożenia życia wydawały się trwać całe minuty. Teraz bicie serca Eryk zdawał się słyszeć w spowolnionym tempie, a jednak czas mijał szybko i niepewnie.
- Padnij!!! – krzyknęła Elvira i pociągnęła Eryka za ramię w dół. Topór identyczny jak te, które na amen urządziły ich konie, świsnął tuż nad głowami towarzyszy. Jak tylko niebezpieczeństwo minęło elfka wstała i napięła łuk. Po krótkim wycelowaniu puściłą cięciwę. Grot strzały wbił się z trzaskiem w ciało niezidentyfikowanego, niewidocznego dla Eryka w ciemności moczar, osobnika. Elvira odwróciła się w drugą stronę i strzelając znów kogoś trafiła.
- Nie podnoś się z ziemii, i tak nic nie widzisz! – krzyknęła do Eryka. Ten bez wahania posłuchał rozkazu, sparaliżowany strachem nawet przez sekundę nie zamierzał robić inaczej. Byli w pułapce, naokoło nich ciemność, drzewa, krzaki i mokradła. Zewsząd okrążeni przez miotających toporkami napastników. Oboje zorinetowali się szybko, że musiały to być krasnoludy – mistrzowie operowania toporami i siekierami wszelkiego rodzaju.
- Jest ich tu z sześciu. Stawiam piątakam, że to krasnoludy. Teraz lepiej się pochowali i będą rzucać z zaskoczenia. Nie wiem czy zdołam jeszcze któregokolwiek trafić. – rzekła spokojnie elfka.
- Więc może ja ich dopadnę?
- Leż na ziemi!! Nie ruszaj się póki co, tylko czekają aż postąpisz krok w złą stronę by móc ugodzić cię w klatkę piersiową. Nie masz tak wprawnego oka jak ja. Ciiiii.
Minęło znów paredziesiąt sekund, w ciągu których elfka wielokrotnie odwracała się i celowała w różne miejsca. Niestety Eryk mógł jedynie słyszeć szelest w krzakach czy na drzewach. Praktycznie nic już nie widział, słońce było niemalże całkiem za horyzontem. Nagle coś błysnęło mu przed oczami w zaroślach. Wiedział co to jest.
- Padnij Elva!! – krzyknął. Niestety, było za późno na udaną reakcję. Elfka zdąrzyła się minimalnie obrócić co jednak nie uchroniło jej od ciosu toporka, który bezlitośnie przeciął skórę i tkankę mięśniową prawego ramienia. Krzyknęła głucho i zwaliła się na kolana łapiąc za ramię obficie broczące ciemnoczerwoną krwią. Odwróciła głowę w stronę leżącego na ziemi kompana i powiedziała niemalże w ogóle nie drżącym głosem:
- Przepraszam cię. Tak mi przykro.
Popatrzyła mu w oczy, wydawać by się mogło że trwało to godzinę. Jej duże, elfie oczy wydawały się nie okazywać emocji. Eryk wiedział jednak, żę naprawdę było jej przykro. I bynajmniej nie tego, iż zdała sobie sprawę z tego, że będąc ranną jej śmierć jest przesądzona – żałowała, że zostawia go samego. Jego, Eryka, człowieka, którego pokochała dzięki zagnieżdżonej w nim skrytości, smutkowi, jego niepozorności i bezwzględnej pamięci o zamordowanej rodzinie.
Nagle, z łomotem wylądowała plecami na bagnistej ziemii. O grunt cisnął nią impet wbijąjącego się w pierś toporka. Eryk odruchowo odwrócił głowę w drugą stronę, jakby nie chciał by ochlapała go krew towarzyszki. Po chwili zwrócił swój wzrok powrotem na nią.

Cisza. Jak zatrzymał się czas. Erykowi wydawało się, żę gdyby teraz podszedł do Elviry nic by się nie stało. Jak gdyby nagle oboje wyłączyli się z tego wymiaru, z tej rzeczywistości. Tylko cisza, spokój. Elfka leżąca bez życia na ziemi i on – wpatrzony w nią, osłupiały z przerażenia i szoku mężczyzna. I nagle obraz zgliszczy spalonego domu w środku zrujnowanego miasteczka. Opalone na czarno ściany, brak drzwi, osmolone kawałki spalonych belek z sufitu na podłodze. I zlepek zwęglonych ciał w kącie – strawionej pożarem postaci kobiety i dwójki malusieńkich, niewinnych dzieci. Jego żony i dwójki niemowląt. Czerń. Czerwień. Wściekła czerwień, czerwień zemsty, mordu, niepohamowanej furii. Przebłysk powrotu świadomości.


Podniósł głowę do góry. Poczuł mrowienie w skroni, na szyi, na torsie, po chwili na całym ciele. Wzrok wyostrzył mu się niesłychanie, zaczął dostrzegać w ciemności szczegóły, których wcześniej w ogóle nie zauważał. Mógł już słyszeć najmniejsze szelesty i pomruki. Stracił poczucie rzeczywistości, a jednak wiedział co się z nim dzieje. Całkowicie kontrolował swoje ciało. Nad jego ramionami unosiły się jasne, trochę przypominające dym „cienie”.
Usłyszał zbliżający się w jego stronę świst, ten jednak wydawał się zbliżać parę razy wolniej niż wówczas gdy przed trafieniem uchroniła go Elvira. Uniknął uderzenia lecącej siekierki i rozglądnął się uważnie. Czuł się dziwnie, jak gdyby nagle mógł rozbić jedną ręką granitową skałę. Dostrzegł wszystkich pięciu żywych napastników. Wokół nich biła lekka, zielonkawo-niebieska poświata. Miał świadomość, że to nie oni świecią, lecz on ich tak postrzega. Patrząc na swoje ręcę początkowo ich nie poznał, były o wiele bardziej umięśnione niż zawsze. Wtedy właśnie zrozumiał. Wszystko stało się jasne, zrozumienie przyniosło euforię, poczucie własnej siły i jeszcze większy gniew – a razem z gniewem chęć zemsty.
Pod wpływem strachu połączonego z emocjami nastąpiła w nim przemiana. Teraz to on był panem cieni – nie zaś cienie panem jego.
Odwrócił się w stronę najbliższego krasnoluda i dwoma długimi skokami znalazł się nad nim, zaskoczonym i leżącym w zaroślach. Płynnym i niesłychanie szybkim ruchem wbił miecz w mostek karła. Nie zastanawiając się nad niczym uchylił się przed lecącym w jego stronę toporkiem i paroma susami dobiegł do kolejnego napastnika. Zdziwiony krasnolud wyjął topór wiszący na plecach. Nie zdąrzył jednak nawet spróbować zadać ciosu, miecz Eryka przeciął mu okolice miednicy do grubości paru centrymetrów. Padł na ziemię głucho. Pozostali trzej napastnicy widząc co się dzieje zebrali się w kupkę i czekali na człowieka z toporami w rękach. Eryk schował miecz do pochwy. Wyprostował się i zaczął iść wolnym krokiem w stronę trzech brodaczy. – Teraz się z wami zabawię, parszywcy. Nie będziecie mieli nawet paru sekund okazji żeby żałować, że na nas polowaliście. – myślał zbliżając się coraz bardziej. Jeden z krasnoludów zaryczał wściekle i wybiegł na niego z uniesionym toporem. Eryk jednak schylił się i szybkim ruchem znalazł pod toporem, łapiąc rękojeść broni stwora lewą ręką. Prawą zaś zadał mu silny cios pięścią w twarz. Zaraz po nim kolejny, i kolejny, i kolejny. Seria skończyła się dopiero gdy krasnolud wypuścił broń z ręki i przewrócił na ziemię, leżał bez ruchu z twarzą całą umazaną we własnej krwi. Pozostali dwaj zdąrzyli w tym czasie zajść Eryka z przeciwnych stron. Szybko zaatakowali go swoimi wielkimi toporami wojennymi. Ten jednak miał nad nimi wielokrotną przewagę, poruszał się nieporównywalnie szybciej i zwinniej. Unikał kolejnych ciosów jakby były piekielnie wolne. Żaden nie miał prawa go trafić. Wszystko to robił z mieczem na plecach - bawił się z nimi, od czasu do czasu zadając któremuś mocnego kopniaka bądź uderzenie pięścią w twarz. W końcu stracił jednak humor do zabawy. Piruetem w bok uniknął ciosu jednego z dwóch stworów, obróciwszy się stanął ramię w ramię z krasnoludem. Walnął go mocno łokciem w skroń, złapał oburącz za jego dłonie przylegające do rękojeści topora, po czym obrócił nim całym dookoła z wielką siłą i rozwarł jego ręce. Wypuszczony z rąk topór poszybował w powietrzu szybciej niż siekierki, którymi sami wcześniej miotali. Wbił się w brzuch drugiego krasnoluda pozbawiając go po chwili życia. Tego, którym tak mocno przed chwilą zakręcił, Eryk ugodził świeżo wyjętym z pochwy mieczem w tchawicę. Po minucie plucia krwią i szamotania na ziemii stwór zmarł.
Nie mając już zagrażającego mu niebezpieczeństwa, Eryk przysiadł na jednej nodze i zamknął oczy. Cienie zniknęły, jego oczy odzyskały swój naturalny, piwny kolor. Po chwili schował miecz, wstał na nogi i niezwykle chwiejnym krokiem podszedł do leżącego na ziemi brodacza, którego wcześniej oszołomił gradem pięści. Mięśnie rozluźniły się, były niezwykle zmęczone – zdawały się jednak przyzwyczajać do powtarzającego co jakiś okres czasu, nadludzkiego wysiłku.
- Dlaczego chcieliście nas zabić? – zapytał cicho ochrypłym głosem.
- Lewcehott..sss...sss...saplacił... – odpowiedział powoli, sepleniąc mocno półprzytomny krasnolud. – Daluj męki... Sabij sybko...
- Revchehod powiadasz? Cesarstwo Pavlac...
Zlany potem Eryk popatrzył na niego, zamknął oczy i wbił mu miecz w serce. Nie wyjmując broni z ciała istoty podszedł do martwej towarzyszki. Uklęknął, cały roztrzęsiony przez nawiedzające jego wymęczone potwornym wysiłkiem fizycznym ciało dreszcze, i cicho załkał. Z jego oczu popłynęły łzy, skapując na otwartą dłoń elfki.

+++

hide_dot.gifMapka świata przedstawionego

Cienie: odcinek 4ty
------------------------------
- Człowieku, twoja prośba została wysłuchana. Wprawdzie My, Lud Dzikich Elfów nie uznajemy zintegrowanych przez Was, ludzi, za towarzyszy. Jednak… Elfka Elvira jest Nam znaną.
Elf Erandil za każdym razem mocno podkreślał słowo „my”. Mówił o swoim ludzie z wyższością. Dziadek Eryka miał racje – Elfy z Dzikiego Lasu nigdy nie oddadzą swoich terenów, nigdy nie będą żyły z ludźmi i zaprzyjaźnionymi z nimi istotami, chociażby innymi elfami, w pokoju. One kochały swoją niezależność, swoją wolność – oraz te lasy, będące ich nietykalną własnością. Były zbyt dumne, za bardzo kochały swoją przeszłość. Przeszłość, w której to one, Dzikie Elfy niepodzielnie panowały wszystkimi ziemiami na zachód i północ od Czarnego Jeziora – aż po cypel Kronmahr, zwanym przez nich cyplem nadziei.
- Człowieku, Elfka Elvira była niegdyś Naszą towarzyszką. Tylko dlatego po pojmaniu nie zostałeś stracony, a jej ciało ofiarowaliśmy duchom wieczności z szacunkiem należnym Dzikim Elfom. Elvira była Dzikim Elfem, kochała i szanowała swój lud. Walczyła za niego, strzegła granic naszego Lasu razem z innymi wybranymi do tego zaszczytu Prawdziwymi Elfami. Niestety straciliśmy ją. Po tragicznych, jak się okazało, dla jej charakteru wydarzeniach w Lesie opuściła nas. Za cenę wyrzeczenia się Naszej świetności postanowiła tułać po świecie opanowanym przez was, barbarzyńców wycinających hektary lasów, zabijających trzy razy więcej zwierzyny niż nawet tak plugawe Orki.
- Ona… Opowiadała mi o tym co stało się z jej oddziałem, ale nigdy nie pytałem o co dokładnie chodziło. – Włączył się Eryk. - Choć domyślałem się, że chodzi o siedzibę was, Dzikich Elfów – dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak poświęca się chcąc przeprawić przez Las, swój dawny dom.
- Możesz tu zostać jeszcze jedną noc. Po niej zostaniesz odprowadzony na północny skraj Lasu. Nie jesteś tu mile widziany. Okazana ci łaska, spotkała cię jedynie poprzez wzgląd na Elvirę, Elfkę, którą niegdyś kochałem. Nie zostaniesz ani chwili dłużej. Polujące na twój krótki ludzki żywot orki nie zawahają się wkroczyć do Lasu. Ich siły nigdy nie były tak liczne. Nie masz szczęścia człowieku, przez twoja klątwę nie spoczną póki cię nie schwytają.
- Dlaczego więc władca cesarstwa Pavlac chce mnie zgładzić?
- Czy wy, ludzie, naprawdę jesteście tak niepojętni? Istotnie tak jest, nie potraficie kojarzyć prostych faktów – skądże więc wymagać od was szacunku do przyrody i całego otaczającego was świata.
- Powiedz proszę dlaczego Revchechod czyha na moje życie… - przerwał Erandilowi Eryk.
- Głupi człowiecze – twoja niepojętność utwierdza mnie w przekonaniu, że i tak zginiesz na tym świecie… Elvira była emocjonalną istotą, tylko dlatego mogła związać się z tak prostym stworzeniem.
Eryk dostał się do Lasu Dzikich Elfów po dwóch dniach wędrówki z martwą Elvirą na plecach. Wierzył, że Dzikie Elfy uczynią ostatnią przysługę martwej elfce, prawie się pomylił. Wycieńczony do granic możliwości usnął na skrajach bagien. Dzień później obudził się w Lesie Dzikich Elfów, pod strażą złożoną z dwóch elfów. Po napojeniu i nakarmieniu został zmuszony do spotkania z Erandilem, księciem Dzikich Elfów. To właśnie tam, klęczał teraz na miękkim mchowym podłożu książęcego pomieszczenia wewnątrz ogromnego, niespotykanego poza tymi lasami baobabu.
- Revchechod to chciwa istota. Od lat marzą mu się nowe zdobycze na zachód i północny zachód od Pavlac. W swojej próżności zdołał wymanipulować lud orków, przebiegle argumentując, zapewniając o przyszłych zdobyczach zjednał sobie Hordę. Sprytnie maskuje jednak ten fakt, chcąc nie narazić się na represje sąsiednich królestw. Wszak Horda jest potępiona przez ludzi, tak jak My. Lud bardziej cywilizowany niż wy, którzy nas potępiacie.
Skinieniem głowy elf rozkazał uwolnienie Eryka z więzów. Podszedł do niego i patrząc obojętnym wzrokiem rzekł:
- Jesteś chodzącą przepowiednią orków. Ty, marna istotka, nic nie znacząca – zdawać by się mogło – jednostka zostałeś przepowiedziany przez ich szamanów. Eryku, człowieku z Norstrandii, jesteś najcenniejszym na tym świecie człowiekiem dla orków. Dlatego chcą mieć cię żywym. Chcą poddać cię czarom swoich mrocznych szamanów, chcą aby spełniła się cała przepowiednia. Jestes ich, jakbyście to powiedzieli wy, ludzie – priorytetem.
- Dlatego Revchechod chce mnie zabić… Masz rację Erandilu – jestem istotą mało pojętną. Uganiające się za mną orki nie słuchają poleceń Revchechoda. Tymczasem Horda jest tak silna jak nigdy przedtem. Władca cesarstwa Pavlac chce mnie zabić żeby w końcu odzyskać nad nimi kontrolę. Dlatego także zginęła Elvira…
- Głupcze! – wtrącił się w wypowiedź stojący dotąd obok Erandila smukły, wyglądający na młodszego od swojego księcia elf. – Elvira nie zginęła przez ciebie. Jakże wy ludzie potraficie być zamknięci na wszystko co was otacza. Wszelkie wydarzenia potraficie powiązać tylko z samymi sobą. Elvira zginęła gdyż miała swoje cele, swoje idee, swoje marzenia. Dążyła do nich, chciała przezwyciężyć trudności i żyć w spokoju, tak jak My tutaj żyjemy – przynajmniej wtedy gdy nas nie napastują wasze oddziały – razem z istotą, której oddała serce. Z tobą. Zginęła przez swój wybór, przez oddanie się uczuciu które nosiła w sercu, a którego ty zapewne nawet teraz nie pojmujesz.
- Opuść mój dom. – powiedział po chwili ciszy Erandil. – Tacy jak ty potrafią tylko szargać naszymi emocjami, jak to właśnie uczyniłeś swoją niepojętnością z moim synem. Zostaniesz ponownie nakarmiony i napojony. Jutro o świcie eskorta odprowadzi cię z legowiska na północny skraj lasu. Stamtąd niezwłocznie udasz się z dala od Lasu. I nigdy więcej tu nie wrócisz. Nie zagościsz już w progach Lasu Dzikich Elfów – klątwo Hordy Orków z Tristraan.

+++

Na dworze króla Thieffera, władcy potężnego Khanyll panowało ogromne poruszenie. Od dwóch dni do zamku na Khan, stolicy Khanyll, zjeżdżali panujący sąsiednimi, zaprzyjaźnionymi krainami władcy. Dzień wcześniej zjechał już Henryk, król Norstrandii, wielki przyjaciel Thieffera od czasów ostatnich wojen z Pavlac. Zjechały także królowa Antauade, pani całego Thisse i księżna Mante, pani Utise. Dziś zaś przybył król Dneroth Czarny, panujący mroczną krainą Zgurath oraz Morhond – król Gerant, małego lecz dobrze zorganizowanego państwa Gerant.
W Khan roiło się od żołnierzy thieffera, a także oddziałów straży osobistej przybyłych na szczyt władców. Szare i nieładne zawsze miasto zdobiły teraz tysiące kolorowych proporców, konnych i ozdobionych herbami rycerzy. Ludzie wylegli na ulice aby handlować, prawie dwukrotnie zwiększona ilość ludności w mieście dawała szansę sprzedania jedzenia, wyrobów wapiennych, z których słynęło całe państwo Khanyll oraz innych, nikomu tak naprawdę niepotrzebnych, towarów. Patrolujące non-stop miasto oddziały gwardii Thieffera utrzymywały porządek, robiły jednak na ulicach straszny tłok i ścisk.
- Ciekawyś Bodziek, o czym będą królewicze prawić na zamku? – Spytał starego dziadka żyjącego na ulicy wieśniak Miszczek, żyjący we wsi położonej nieopodal Khan.
- Nie jełopie, tyś jest ciekawy – dlatego mnie pytasz. Myślisz, że jak na gównie śpię i gównem smierdzę to i gówno wiem? Jasne, że tak nie sądzisz, bo dobrze wiesz że ja lepiej rozeznanym niż te wywiady całe Thieffera.
- Taaaaaak? – Rozwarł w uśmiechu gębę chłop i spytał – O czym więc będą radziły wielmoszciowie dziadulu?
- O wojnie jełopie. Ty te zgnojone marchew i kapuchę sprzedajesz w tym głupim swoim straganiku, dziaduli nawet kawała nie dasz, a dziadula bywa tu i tam. Swoje się wie, oj wie się synku…
- Dobra Bodziek, dobra. Masz tu pajdę chleba, sam żreć miałem ale ciekawym co ciekawego biedak taki stary mógł się dowiedzieć o obradach tak tajnych, że do zamku na pięćset metrów nie da się zbliżyć.
- Nie pożałujesz Miszczek, nie pożałujesz. Wiem ja więcej niż te panocki w zamczysku!
- Gadaj staruchu, nie mam ochoty przez cały dzień znosic twojego smrodu.
- Aj gadam, gadam. – Dziad wchłonął posmarowaną smalcem pajdę chleba, oblizał brudne paluchy i zaczął tłumaczyć. – Króle prawić będą o wojnie, wojna idzie Miszczku bidny. Tyś bidny, jam bidny. Wszyscyśmy bidni. Zielone stwory idą na nasz kraj, tylko czekać aż zaleje nas fala potworów brutalnych palących za sobą całe miasta. Tak jak paliło się całe południe przed czternastu laty, znaczy się Norstrandia – wiadome.
- Jasny, że wiadome. – wtrącił nie mający pojęcia o tym co działo się na południu przed czternastu laty chłop.
- Panowie krajów tutejszych będą radzić jak obronić się przed Hordą, która rozpruć chce nasze flaki. A wiedzą panowie, że zielone stwory silniejsze niż jakakolwiek armia. Jeden zieleniec taki ohydny potrafi i pięciu naszych zbrojnych zmieść zanim padnie. Oj mają się czego bać panocki na zamkach swoich.
- Aj wiesz co dziadku, zgłupiałeś od tego smalca. Orki pasą się u siebie w krainie, a po co by miały nas atakować, jakeśmy są takie silne krainy? Nie ostałoby się nic z orków gdyby nas pobić chciały! Myśmy są siła! Żadne nieludzie nam nic pogruchotają kości, także jak i elfowie, któreśmy wygonili pół wieku temu, a teraz bratają się one z nami.
- Sameś głupi wieśniaku. Wojna idzie, powiadam ci wojna idzie. I Pavlac i Horda uderzą na nas wściekle i mocno jak nigdy dotąd, synku.
- Idźże żebrać już gdzie indziej, znudziły mnie te twoje pierdoły. Szkoda było na ciebie kromki ze smalcem brudasie stary.

+++

KomentarzeKomentarze

  • mic

    #0 | mic

    2004-12-19 21:46:09

    pr0 =DDD n1, super sie czyta [+]
  • chopin

    #0 | chopin

    2004-12-19 22:19:17

    wiem ze dobre +
  • ICARIUM

    #0 | Icarium

    2004-12-19 22:22:39

    Bez obrazy, ale to jest słabe opowiadanie. Jest niesamowicie wtórne. Dumne izolujące się elfy przekonane o swej wyższości i z pogardą traktujące ludzi - taki schemacik powielany był w fantasy tysiące razy, chociażby u Sapkowskiego, czy Kronikach Dragonlance, nawet u Tolkiena można było zauważyć zalążki tej tendencji.

    Nie ma się jednak co dziwić. Tak to już bywa z literaturą tworzoną na podstawie gier. To twórcy gier swe pomysły, chcąc nie chcąc, czerpią z filmów i książek. Warcraft w sposób oczywisty opiera się na klasyce fantasy. Czyli opowiadania i powieści pisane na podstawie warcrafta to kopia kopii. Zatem ich wartość jest z miejsca znacznie niższa od oryginalnych pomysłów, chocby nie wiadomo jak dobrze je napisano.

    Dużo jest też językowych niezręczności w tym opowiadaniu. Przynać jednak trzeba, że z każdym kolejnym opowiadaniem sxl ma coraz lepszy styl.

  • sxl

    #0 | sxl

    2004-12-19 22:29:37

    milo ze zauwazasz i dobre rzeczy :)
    nie mialbym jednak czasu pisac wlasnego opowiadania wzorujac sie na wczesniej wymyslonym i opisanym pewnymi regulami swiatem, poza tym nie mialbym wprawy
    to opowiadanko traktuje jako czysta zabawe bo nie mialem aspiracji ani nie ide w kierunku zadnego rodzaju pisarstwa
    a to ze Sapkowski jest moim mistrzem to nie zadna tajemnica i mimo wszystko mam nadzieje ze osoby ktore normalnie nie wzielyby z wlasnej checi ksiazki do reki moze wciagna sie w swiat wiedzmina albo chociaz najnowszego reynevena :]

    anyway, krytyka mile widziana bo to nic powaznego, z reszta jakby bylo to bylaby jeszcze milej widziana
    pozdros
  • ICARIUM

    #0 | Icarium

    2004-12-19 22:36:14

    Tworzenie własnego, spójnego świata fantasy to nie lada wyzwanie.
    Skoro lubisz dobre fantasy, polecam Stevena Eriksona, pierwszy tom jego cyklu to \"Ogrody księżyca\". Moim zdaniem Erikson jest arcymistrzem, nikt na świecie nie może się z nim równać. Obyś spróbował, ehehhe, kolekcjonuję osoby, które zarażam Eriksonem.
  • sxl

    #0 | sxl

    2004-12-19 23:15:02

    bardzo chetnie - ale po sesji, ktora zaczynam pod koniec stycznia... poki co musze czytac informatyke mistrza Brooksheara czy Programowanie w Javie Barteczki :s
  • fragmat1c

    #0 | frg

    2004-12-19 23:42:04

    planujesz to kiedyś skończyć? chciałbym kiedyś przeczytać całość za jednym razem, spokojnie, przy gorącej herbacie i świeczce ;P
  • devorin

    #0 | Devorin

    2004-12-20 01:25:26

    jak sa takie pozytywne opinie to chyba sie skusze na przeczytanie :) ale jeszcze nie teraz ;P
  • Oyabun

    #0 | ptm^

    2004-12-20 08:50:41

    Szkoda ze czwarta czesc taka krotka, ale masz [+] ;-]
  • slawek

    #0 | slawek

    2004-12-20 09:36:11

    Jest coś w mapce, co mi poprawiło od rana humor.
    Haha! Pawlacz zarządził!!!
    Czy dalej na wschód rozciągają sie krainy Garderooba i Pyvnica?

    Też czekam na całość w pdf z obrazkami.

    Ech, sxl - ty aborcjonisto!
  • sxl

    #0 | sxl

    2004-12-20 13:08:46

    wiecej czasu zajelo dodanie mi pewnych fragmentow do istniejacych juz czesci i mocne poprawienie paru scen walki nic napisanie tego ostatniego fragmentu
  • pr0

    #0 | 000

    2004-12-20 16:20:11

    Nice one!
  • *Jaras

    #0 | Zemsta Pana Franka

    2004-12-23 18:49:17

    moze dzisiaj wydrukuje i przy herbatce i malej lampce przeczytam na kartce bo czytanie przy monitorze to nie jest to...

    ... Molesta Ewenement To Jest To!
    Elo Kaczy Proceder To Jest To!
  • guhard

    #0 | guhard

    2004-12-24 17:50:55

    fajne fajne ale skoro juz dodajesz bajery do poprzednich częsci to imo jest błąd - trace checi na czytanie tego 2 raz. No i szkoda ze ta 4 część taka krótka - wiem dlaczego.

    Plusem jest za to pomysł samego głównego bohatera opanowanego przez mocarne cienie - dobre dobre - lecz taki wiedźmin to by go wciągnął nosem :]]

    [+]
  • [-SLP-]RiV

    #0 | Mam na imie Oskar;D

    2004-12-25 10:24:26

    #7 #9
  • Dodawanie komentarzy dostępne jest jedynie dla zalogowanych użytkowników.
    Jeżeli nie jesteś jeszcze użytkownikiem eSports.pl, możesz się zarejestrować tutaj.
Komentarze pod artykułami są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu eSports.pl oraz serwisów pokrewnych, który nie ponosi odpowiedzialności za treść opublikowanych opinii. Jeżeli którykolwiek z postów łamie zasady, zawiadom o tym redakcję eSports.pl.
Dołącz do redakcji portalu eSports.pl!

Ostatnio publikowane

Napisz do redakcji

W tej chwili żaden z naszych redaktorów nie jest zalogowany.

Ostatnie komentarze

Ostatnio na forum

Statystyki Online

643 gości

0 użytkowników

0 adminów

Ranking Użytkowników

WynikiAnkieta

Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem podczas WCG Polska?

  1. 0%

    Słaba postawa Fear Factory

  2. 0%

    Dobra gra UF Gaming

  3. 14%

    Tłumy widzów na sali kinowej

  4. 14%

    Mało miejsca

  5. 71%

    Nie byłem i nie interesuje mnie to

Nasi partnerzy

  • Shooters.pl
  • Cybersport

Wszelkie prawa zastrzeżone (C) eSports.pl 2003-2024

Publikowanie materiałów tylko za zgodą autorów.

Wybierz kategorie