Cienie - odcinek 3ci (opowiadanie)
Pan Ulf Kirchoff znany był w pobliżu wielkiego miasta Yllen w krainie Khanyll jako nieposkromiony uparciuch. Zawsze do końca walczył o swoje. Prawie nigdy nie przyznawał innej osobie racji, a podatki płacił dopiero gdy w progu jego małej posiadłości stawał goniec jednego z lokalnych skarbników króla Thieffera. Jednakże tym razem nie poskąpił grosza, bez awanturowania się podjął królewskich podatników i prócz uregulowania opłaty krótko ugościł. Pan Ulf był bowiem także wielkim patriotą, niegdyś sam służył w armii Thieffera. Dlatego też pieniądze wydane na siły obronne czy też nawet ofensywne swojego kraju uważał za inwestycję w przyszłość państwa. (tutaj znajdują się odcinek pierwszy oraz drugi).- Mówicie panowie, że po wszystkich miastach i wsiach jeżdżą od miesiąca i zbierają podatek na armię? A z kimże przyjdzie to naszemu królestwu Khanyll wojować? Z Norstrandią mamy masę paktów handlowych – nie opłacałoby się ni nam, ni im bitek wszczynać. Państwo Zgurath jest naszym lennem, a Utise czy Gerant to powstałe dopiero paręnaście lat temu kraiki, które padłyby po tygodniu starć z naszą jazdą i doborową piechotą opancerzoną.
- Panie Kirchoff – odrzekł jeden z dwóch poborców – nie szykujemy się na żadną wojnę. Nasz Pan Thieffer dba o pokój w krainie... Wiodomo jednak, że siły obronne muszą być pierwszej jakości. Rozumie pan chyba, będzie armia potęgą – będzie szansa i na wieczny pokój.
- A babka na to – niemożliwe! Takich kłamstw to ja słuchać nie będę drogi panie. Za długo sam wojowałem pod banderą sił Khanyll. – stwierdził Ulf Kirchoff – Idźcie już panowie, czas jak twierdziliście nie jest waszym sprzymierzeńcem. A wsi i miast w kraju jeszcze wiele...
Gdy tylko goście zniknęli z widoku gościńca pan Ulf usiadł na schodach swojego domku i pogłaskał leżącego na stopniu psa.
- Wojna idzie Azia. Słyszysz piesku? Te parszywce kit chcą wciskać człowiekowi, ale swoje się wie. Do czego ten świat zmierza? Wojna idzie Azia, po czternastu latach pokoju znów wojna piesku.
+++
Rankiem Eryk nie zdziwił się gdy zobaczył Elvirę pilnującą związanej Metai.
- A jednak ziółko jakie z ciebie panienko? – spytał retorycznie.
- Tak jak kiedyś zaplanowaliśmy działać w podobnej sytuacji - udawawałam przez dłuższy czas, że śpię i nakryłam ją grzebiącą w naszych rzeczach. – powiedziała elfka.
- Mów dalej, zapewne nie dlatego osiniaczyłaś jej twarz i związałaś ręce oraz nogi.
- Gdy po pewnym czasie stwierdziła, że nie mamy tego czego szukała, stanęła nad tobą i zaczęła mamrotać coś po cichu. Od razu zorientowałam się, że próbuje rzucić jakiś czar więc zaszłam ją od tyłu i uśpiłam uderzeniem badyla w skroń. Obudziła się dosłownie parę minut przed tobą.
- Wiedziałem, że nie jesteś żadną biedną dzieciną szukającą wrażeń. A jednak, niestety wrażenia cię teraz nie ominą. Mów wiedźmo, czego szukałaś maskując się za młodą dziewczynę! Wiem, że jesteś czarodziejką.
- Phi, nie mam zamiaru tłumaczyć ci się z czegokolwiek. Ty, twoja lalkowata znajoma ze szpiczastymi uszami i cała ta klątwa nie jesteście godni tego żebym z wami rozmawiała.
Nagle widok młodej dziewczyny jakby się zamazał, powietrze zafalowało jak rozgrzane ogniem podczas chłodnego wieczora, a oczom Eryka i Elviry ukazała się wyglądająca na trzydzieści lat kobieta. Ubrana była tak samo jak wcześniej, na ramiona opadały jej teraz długie kręcone włosy koloru dębowego. Twarz wyglądała jak oblicze księżnej, była piękna, a zarazem dostojna i wypielęgnowana. Siniak na prawej skroni niestety kontrastował - był wyjątkowo ohydny.
- Skoro zrzuciłaś już iluzję, czekamy na parę słów wyjaśnień albo znów sobie zaśniesz, nie ukrywam że w podobny sposób jak wcześniej. – rzekła Elvira.
- Raz rzekłam, że nie będę się przed wami z niczego tłumaczyć i tak też będzie. – odparła czarodziejka i wyszeptała niezrozumiałe elfce ani Erykowi słowa, po czym wstała i rozprostowała ręce jak gdyby nigdy nie była związana. Towarzysze widząc, że są bezradni wobec magii kobiety cofnęli się o parę kroków i czekali na dalszy rozwój wydarzeń z bronią gotową do użycia.
- Ty miałbyś niby przyczynić się do zwycięstwa orków? Istna komedia. – zaczęła czarodziejka -Dworskie służby wywiadowcze cesarza Revchehoda miały rację. Klątwa została źle rzucona. I zapewne dlatego gonią cię zielone... Podziała wręcz odwrotnie. Z resztą wy nie macie nawet pojęcia o czym ja mówię! Phi. – parsknęła nieznajoma po czym rzekła coś niezrozumiałego i zatoczyła palcem krąg tworząc przed sobą magiczny portal śrenicy półtora metra, mieniący się wszelkimi możliwymi kolorami tęczy, rażącymi oczy.
- Pozostawiam was obojga bez skazy na zdrowiu nie z własnej woli, lecz z prośby tego głupca Thieffera. Gdyby to ode mnie zależało, potraktowałabym was tak jak wy moją głowę. Z tym, że ja potrafię wyczarować znacznie większy i twardszy kij. – rzekłszy to wskoczyła niezgrabnie w portal, który wraz ze zniknięciem w środku czarodziejki zamknął się ze świstem i znikł.
- Cholera, Elva co tu się właściwie stało? – spytał całkowicie zdezorientowany Eryk – Nigdy w życiu nie widziałem czarodzieja, a tu od razu trafiła się czarodziejka.
- Tak, to była czarodziejka i to nie byle jaka. Z tego co zrozumiałam pracuje dla króla Thieffera, władcy państwa Khanyll leżącego na północ od Norstrandii, w której się znajdujemy. Nie mam jednak pojęcia o co chodziło z klątwą, orkami i cesarzem Revchehodem – władcą cesarstwa Pavlac.
- Wszystko zaczyna się coraz bardziej komplikować... Wiedziałem, że te cienie to symbol jakiejś wielkiej afery, w środku której się znalazłem. Na bogów, byłem zwykłym kupcem, a teraz gonią mnie orki i prześladują jakieś polityczne niuanse. O co w tym wszystkim chodzi?
- Nie wiem, ale ruszajmy stąd jak najszybciej Eryku. Lepiej będzie jak natychmiast opuścimy to miejsce.
- Zgodzę się z tobą całkowicie.
Po załadowaniu tobołków na wypoczęte konie ruszyli czym prędzej w kierunku mokradeł i bagien poprzedzających Las Dzikich Elfów. Rówina Mil’la którą przemierzali była w tym okresie bardzo sucha, deszcze padały nie częściej niż jeden dzień na miesiąc. Paręnąście kolejnych dni spędzili więc podróżując z minimalnym spożyciem posiadanej wody. Trzynastego dnia spadł deszcz, który jednak nie oznaczał nadchodzenia pory dżdżystej na równinie, a raczej zbliżanie się do mokradeł. Nie cieszyli się jednak, gdyż byli całkowicie świadomi jak trudno jest przebyć owe bagna. Po tygodniach spędzonych w suszy i skąpej roślinności czekały ich dni pełne męczącej wilgoci i dwukrotnie cięższych, od przesiąknięcia wodą, ubrań.
Z każdym przejechanym metrem kopyta koni coraz bardziej tłumiła wilgotna ziemia. Zbliżali się do moczar. Krajobraz zaczął się drastycznie zmieniać. Długie, suche trawska zastąpiły ciemnozielone trawy, paprocie i różne inne rośliny. Zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze drzewa, temperatura w związku z dużą wilgotnością gleby i powietrza coraz bardziej spadała. Myśl o chłodzie i hektolitrach wody, które przemierzą na mokradłach napawała Eryka pesymizmem.
- O czym myślisz Eryku? Przez cały dzień byłeś jeszcze bardziej pochmurny niż zawsze.
- Teraz już się w ogóle nie boję Elva. - odparł - Już nie chodzi o to, że po stracie rodziny nie mam nic więcej do stracenia. Z tą myślą pogodziłem się już dawno, dobrze wiedziałem że nic nie ryzykuję – na życiu nie zależy mi bowiem od jeszcze dłuższego czasu... Ale teraz wiem, te „cienie”... Hmmmmm. One mają powiązanie z orkami i klątwą, o której mówiła ta czarodziejka podszywająca się pod młodą dziewczynę. „Cienie” muszą być jakimś czarem. Dają mi przecież, jak sama mówiłaś, nadludzkie zdolności bojowe. Dlatego. Właśnie dlatego teraz nie boję się już w ogóle. Dlatego też proszę cię teraz – rozejdźmy się w swoje strony. Nie chcę byś zginęła w tej niepojętej dla mnie grze, z przyczyny mojej marnej osoby. Nie chcę potem...
- Nie musisz nic chcieć. – wtrąciła się elfka – To ja wybrałam. To całkowicie moja decyzja, teraz to mój cel, a więc i moje życie. Poza tym obrażasz mnie mówieniem o rezygnacji. Gdy cię poznałam, dałam ci słowo że będę twoją kompanką. Chyba wiesz co znaczy przyrzeczenie dla elfa?
- Tak, tak... – Eryk wzdechnął i wpatrzył się w grzywę swojego konia.
- Jak ty to wytrzymujesz? – spytała po chwili milczenia Elvira - Jak potrafisz znaleźć w sobie tyle uspokojenia by w tak krótkim czasie po swojej stracie działać - robić coś, szukać sensu tego wszystkiego?
- Ja... - zawahał się na chwilęm, jednak szybko dokończył - Ja przyrzekłem to im. Gdziekolwiek są, jestem pewien że patrzą na mnie. Że są ze mną. Przyrzekłem im w dniu, w którym wracając do miasta zastałem tylko jego ruiny oraz zgliszcza własnego domu i... ich ciała w środku. Przyrzekłem... że się nie załamię. Że nie stanę się dziwakiem, że nie odetnę się od otoczenia, że się nie zabiję. I tylko dlatego jestem zdolny robić cokolwiek, iść naprzód. Tylko to daje mi siłę. Wielką siłę, której w połączeniu z faktem że nie mam nic do stracenia nie pokona nic.
- Chciałabym mieć ludzką psychikę, podobnie pojmować niektóre fakty. Odnajdywać w życiu podobne wartości. Niby jesteśmy tak podobni, a jednak tak znacząco się różnimy. A chciałabym... odnaleźć w sobie taką siłę.
Od godziny robiło się coraz ciemniej. Słońce zbliżało się ku zachodowi, moczary przepuszczały jeszcze mniej światła, w rezultacie czego było prawie całkiem ciemno. Nadchodził czas noclegu. Po chwili Eryk dodał:
- Jednak jest jedna rzecz, która pokona nawet tę siłę.
- Hę?
- Śmierć. – zamilkł na krótki czas i dokończył to, co zbudowały jego myśli - Tej czarnej pani nie przecistwawi się żadna siła tego świata.
Jakże bardzo zaskoczył Eryka nowy głos, który na jego słowa odpowiedział z ciemności moczar nie dając poznać swego położenia:
- Owszem, ale za to każdy może ją poznać osobiście.
Usłyszawszy to Elvira momentalnie szturchnęła konia w zad próbując zmusić do biegu przez mokradła. Pokazała Erykowi gest, który miał go nakłonić do tego samego – niestety nie było takiej możliwości. Zmęczone długą wędrówką przez moczary zwierzęta nie miały zamiaru galopować przez bagna. Elfka i Eryk zeskoczyli więc z koni i przygotowali się do przypuszczająco nadchodzącego ataku. Niepodziewanie, po chwili oba konie, jeden po drugim, zwaliły się na ziemię wierzgając kopytami we wszystkie strony. Oba zostały potraktowane sporych rozmiarów siekierkami przeznaczonymi do miotania na odległości. – Teraz już nie uciekniemy. – pomyślał Eryk. Serce zaczęło bić mu bardzo szybko, adrenalina nie pozwalała już trzeźwo myśleć. Przez ułamek sekundy zapragnął by teraz nawiedziły go cienie i rozwiązały ich problem. Nic jednak się nie działo, czuł się osamotniony w swoim przerażeniu. Jedyne co powstrzymywało go w tej chwili od panicznej ucieczki to obecność Elviry stojącej z nim z napiętym łukiem ramię w ramię.
- Gdzie oni są?! To nie był głos orka! – powiedział oddychając głośno.
- Wiem. Zaraz się dowiemy co to było.
- Jak możesz być tak spokojna?!
- Tylko wyglądam na spokojną. Ciiiiiii.
Zapadła cisza. Prócz bulgotania wody w niektórych partiach moczar oraz cichego szumienia Eryk mógł usłyszeć tylko własny oddech. Minęło dosłownie parę sekund, które jednak w sytuacji zagrożenia życia wydawały się trwać całe minuty. Teraz bicie serca Eryk zdawał się słyszeć w spowolnionym tempie, a jednak czas mijał szybko i niepewnie.
- Padnij!!! – krzyknęła Elvira i pociągnęła Eryka za ramię w dół. Topór identyczny jak te, które na amen urządziły ich konie, świsnął tuż nad głowami towarzyszy. Jak tylko niebezpieczeństwo minęło elfka wstała i napięła łuk. Po krótkim wycelowaniu puściłą cięciwę. Grot strzały wbił się z trzaskiem w ciało niezidentyfikowanego, niewidocznego dla Eryka w ciemności moczar, osobnika. Elvira odwróciła się w drugą stronę i strzelając znów kogoś trafiła.
- Nie podnoś się z ziemii, i tak nic nie widzisz! – krzyknęła do Eryka. Ten bez wahania posłuchał rozkazu, sparaliżowany strachem nawet przez sekundę nie zamierzał robić inaczej. Byli w pułapce, naokoło nich ciemność, drzewa, krzaki i mokradła. Zewsząd okrążeni przez miotających toporkami napastników. Oboje zorinetowali się szybko, że musiały to być krasnoludy – mistrzowie operowania toporami i siekierami wszelkiego rodzaju.
- Jest ich tu z sześciu. Stawiam piątakam, że to krasnoludy. Teraz lepiej się pochowali i będą rzucać z zaskoczenia. Nie wiem czy zdołam jeszcze któregokolwiek trafić. – rzekła spokojnie elfka.
- Więc może ja ich dopadnę?
- Leż na ziemi!! Nie ruszaj się póki co, tylko czekają aż postąpisz krok w złą stronę by móc ugodzić cię w klatkę piersiową. Nie masz tak wprawnego oka jak ja. Ciiiii.
Minęło znów paredziesiąt sekund, w ciągu których elfka wielokrotnie odwracała się i celowała w różne miejsca. Niestety Eryk mógł jedynie słyszeć szelest w krzakach czy na drzewach. Praktycznie nic już nie widział, słońce było niemalże całkiem za horyzontem. Nagle coś błysnęło mu przed oczami w zaroślach. Wiedział co to jest.
- Padnij Elva!! – krzyknął. Niestety, było za późno na udaną reakcję. Elfka zdąrzyła się minimalnie obrócić co jednak nie uchroniło jej od ciosu toporka, który bezlitośnie przeciął skórę i tkankę mięśniową prawego ramienia. Krzyknęła głucho i zwaliła się na kolana łapiąc za ramię obficie broczące ciemnoczerwoną krwią. Odwróciła głowę w stronę leżącego na ziemi kompana i powiedziała niemalże w ogóle nie drżącym głosem:
- Przepraszam cię. Tak mi przykro.
Popatrzyła mu w oczy, wydawać by się mogło że trwało to godzinę. Jej duże, elfie oczy wydawały się nie okazywać emocji. Eryk wiedział jednak, żę naprawdę było jej przykro.
Nagle, z łomotem wylądowała plecami na bagnistej ziemii. O grunt cisnął nią impet wbijąjącego się w pierś toporka.
Cisza. Czas jakby się zatrzymał. Erykowi wydawało się, żę gdyby teraz podszedł do Elviry nic by się nie stało. Jak gdyby nagle oboje wyłączyli się z tego wymiaru, z tej rzeczywistości. Tylko cisza, spokój. Elfka leżąca bez życia na ziemi i on – wpatrzony w nią, osłupiały z przerażenia i szoku mężczyzna.
Podniósł głowę do góry. Poczuł mrowienie w skroni, na szyi, na torsie, w końcu na całym ciele. Wzrok wyostrzył mu się niesłychanie, zaczął dostrzegać w ciemności szczegóły, których wcześniej w ogóle nie zauważał. Mógł już słyszeć najmniejsze szelesty i pomruki. Stracił poczucie rzeczywistości, a jednak wiedział co się z nim dzieje. Całkowicie kontrolował swoje ciało. Nad jego ramionami unosiły się jasne, trochę przypominające dym „cienie”.
Usłyszał zbliżający się w jego stronę świst, ten jednak wydawał się zbliżać parę razy wolniej niż wówczas gdy przed trafieniem uchroniła go Elvira. Uniknął uderzenia lecącej siekierki i rozglądnął się uważnie. Czuł się dziwnie, jak gdyby nagle mógł rozbić jedną ręką granitową skałę. Dostrzegł wszystkich pięciu żywych napastników. Wokół nich biła lekka, zielonkawo-niebieska poświata. Miał świadomość, że to nie oni świecią, lecz on ich tak postrzega. Patrząc na swoje ręcę początkowo ich nie poznał, były o wiele bardziej umięśnione niż zawsze. Wtedy właśnie zrozumiał. Pod wpływem strachu połączonego z emocjami nastąpiła w nim przemiana. Teraz to on był panem cieni – nie zaś cienie panem jego.
Odwrócił się w stronę najbliższego krasnoluda i dwoma długimi skokami znalazł się nad nim, zaskoczonym i leżącym w zaroślach. Płynnym i niesłychanie szybkim ruchem wbił miecz w mostek karła. Nie zastanawiając się nad niczym uchylił się przed lecącym w jego stronę toporkiem i paroma susami dobiegł do kolejnego napastnika. Zdziwiony krasnolud wyjął topór wiszący na plecach. Nie zdąrzył jednak nawet spróbować zadać ciosu, miecz Eryka przeciął mu potylicę do grubości paru centrymetrów. Padł na ziemię głucho. Pozostali trzej napastnicy widząc co się dzieje zebrali się w kupkę i czekali na człowieka z toporami w rękach. Eryk schował miecz do pochwy. Wyprostował się i zaczął iść wolnym krokiem w stronę trzech brodaczy. – Teraz się z wami zabawię, parszywcy. Długo będziecie żałować, że na nas zapolowaliście. – pomyślał zbliżając się coraz bardziej. Jeden z krasnoludów zaryczał wściekle i wybiegł na niego z uniesionym toporem. Eryk jednak schylił się i szybkim ruchem znalazł pod toporem, łapiąc rękojeść broni stwora lewą ręką. Prawą zaś zadał mu silny cios pięścią w twarz. Zaraz po nim kolejny, i kolejny, i kolejny. Seria skończyła się dopiero gdy krasnolud wypuścił broń z ręki i przewrócił na ziemię, z twarzą całą umazaną we własnej krwi. Pozostali dwaj zdąrzyli w tym czasie zajść Eryka z dwóch przeciwnych stron. Szybko zaatakowali go swoimi wielkimi toporami wojennymi. Ten jednak miał nad nimi wielokrotną przewagę, poruszał się nieporównywalnie szybciej i zwinniej. Unikał kolejnych ciosów jakby były piekielnie wolne. Żaden nie miał prawa trafić Eryka. Wszystko to robił z mieczem na plecach. Bawił się z nimi, od czasu do czasu zadając któremuś mocnego kopniaka bądź uderzenie pięścią w twarz. W końcu stracił jednak humor do zabawy. Piruetem w bok uniknął ciosu jednego z dwóch stworów, obróciwszy się stanął ramię w ramię z krasnoludem. Walnął go mocno łokciem w skroń, złapał oburącz za jego dłonie przylegające do rękojeści topora, po czym obrócił nim całym dookoła z wielką siłą i rozwarł jego ręce. Wypuszczony z rąk topór poszybował w powietrzu szybciej niż siekierki, którymi sami wcześniej miotali. Wbił się w brzuch drugiego krasnoluda pozbawiając go po chwili życia. Tego, którym tak mocno przed chwilą zakręcił Eryk ugodził świeżo wyjętym z pochwy mieczem w tchawicę. Po minucie plucia krwią i szamotania się na ziemii stwór zmarł.
Nie mając już zagrażającego mu niebezpieczeństwa, Eryk przysiadł na jednej nodze i zamknął oczy. Cienie zniknęły, jego oczy odzyskały swój naturalny, piwny kolor. Po chwili schował miecz, wstał na nogi i niezwykle chwiejnym krokiem podszedł do leżącego na ziemi brodacza, którego wcześniej oszołomił gradem pięści.
- Dlaczego chcieliście nas zabić? – zapytał cicho ochrypłym głosem.
- Lewcehott..sss...sss...saplacił... – odpowiedział powoli, sepleniąc mocno półprzytomny krasnolud. – Daluj męki... Sabij sybko...
- Revchehod powiadasz? Cesarstwo Pavlac...
Zlany potem Eryk popatrzył na niego, zamknął oczy i wbił mu miecz w serce. Nie wyjmując broni z ciała istoty podszedł do martwej towarzyszki. Uklęknął, cały roztrzęsiony przez nawiedzające jego wymęczone potwornym wysiłkiem fizycznym ciało dreszcze, i cicho załkał. Z jego oczu popłynęły łzy, skapując na otwartą dłoń elfki.
+++
Ciąg dalszy nastąpi.
#0 | .Xaos
2004-07-16 14:26:42
#0 | vdr
2004-07-16 14:30:52
#0 | streq
2004-07-16 15:32:36
#0 | rush
2004-07-16 16:30:22
#0 | mrc
2004-07-16 19:31:37
#0 | ajss
2004-07-16 20:01:16
#0 | psy|edix
2004-07-16 20:27:07
#0 | P@sta San | oFF
2004-07-17 09:47:09
#0 | ajss
2004-07-17 12:57:16
#0 | sxl
2004-07-17 13:03:39
#0 | ajss
2004-07-17 13:07:14
#0 | bsodzik
2004-07-17 14:29:55
#0 | chopin
2004-07-17 17:36:02
#0 | enDriu Gagarin
2004-07-19 01:49:54
#0 | Mam na imie Oskar;D
2004-07-19 23:24:59
#0 | sxl
2004-07-20 17:25:57
#0 | cnb
2004-07-21 14:27:25
#0 | guhard
2004-07-30 19:04:39