eXc Kraków Q3 TDM by POISON'hardtmuth

Dostosuj

eXc Kraków Q3 TDM by POISON'hardtmuth

Witam Państwa znowu, tym razem z mniejszym zapałem piszę tą kolumnę, gdyż jak wszyscy wiedzą poison mocno wtopiło, lecz tak jak moja poprzednia kolumna, ta też nie będzie traktowała tylko i wyłącznie o Quake3, ale o tym, co działo się, gdy byliśmy z dala od monitorów. Kolejność wydarzeń będę starał się zachować w jakimś porządku, chociaż, jak mi się to uda, sami zobaczycie.

Wszystko się zaczęło od pro-ankiety na naszym tajnym forum o tytule „Czy jedziemy po zioło?”. Ankieta została przegłosowana przez większość na tak, chętnych było na początku więcej, lecz potem jak to zwykle bywa chęci minęły i z końcowego składu wykruszył się bandit, z którym byłoby bardziej ciekawie. Zostało pięciu, czyli bobek, matix, mayhem, templar i ja... Z pierwszego założenia jechałem, żeby tylko wspomóc ich psychicznie i aby bobek nie pił za dużo, bo musi grać. Jednak, jak to z założeniami bywa, często się one zmieniają i zostałem osobistym coachem poison team’u. Problemem było to, że nigdy nie miałem w ręku coach-timer’a, dlatego szybkie przeszkolenie mnie przez bobka jak to się je i już trochę mniej się denerwowałem. Zresztą stres towarzyszący temu turniejowi był dużo mniejszy niż na zawodach w Łodzi, które były naszymi pierwszymi takiej wielkości lan’owymi zmaganiami z plebsem.

Skład jest, taktyki są, chęci są (jak zwykle), kasy brak (jak zwykle), pierwszy wydatek – saneczki, kochane dzieci, tytuł bajeczki to saneczki, dostałem sanki za posiadanie, psiarnia nabiła mi guza, a wszystko przez Kwaśniewskiego... Hej, to nie ta bajka. Jeszcze raz, pierwszy wydatek – bilety, ustawka na mieście z matix’em i idziemy na dworzec, jak pisałem kasy nie było u co niektórych, a jak to w naszym bractwie bywa, każdy pomaga sobie jak tylko może, więc pożyczamy. Na dworcu kopie starymi ludźmi i uryną lub, jak kto woli, mocz ścieka po kątach; trzeba najlepiej szybko wejść i wyjść, lecz kolejka nam na to nie pozwala i jesteśmy zmuszeni przyzwyczaić się do tego swądu. Kupujemy pięć biletów do Krakowa, oczywiście jesteśmy dumą Polski i kształcimy się, a zmierzam do tego, że mamy zniżkę szkolną, dlatego jest taniej, a taniej, to więcej pieniędzy na inne cele, jak na przykład na Peep Show, ale o tym później. Uśmiechnięci od ucha do ucha, wracamy do domów i na tym się kończy nasza podróż.

W czasie jakichś bezsensownych rozmów na Gadu-Gadu z mayhem’em doszliśmy do wniosku, że można podejśc The Shadows socjotechnicznymi sposobami, a mianowicie – upić t5-zik’a tanim winem. Niestety, wszelkie sposoby przekonania go do tego przed meczem, kończyły się słowem: spierdalaj. Najwyraźniej ze mnie kiepski socjotechnik lub zik jest przeszkolony w tych bojach i nie da się tak łatwo wziąć na taką prostą sztuczkę. Kamień spadł mi z serca, kiedy powiedział, że wypije ze mną ewentualnie po turnieju. Powiem z wyprzedzeniem, że do niczego nie doszło, gdyż zwinęliśmy się szybciej do domu, a t5 miało jeszcze dużo meczy przed sobą i nici z picia. My tak Gadu-Gadu, a tu trzeba się pakować, sprzęt, czyli myszki, podkładki (szmatexy oczywiście, żadne Allsopy, Ice-maty, czy Karamby), klawiatury, słuchawki, śpiwory, itd. Przed samym wyjazdem pociągiem, który miał odjazd z Gdyni Głównej czterdzieści dwie minuty po północy dziewiętnastego września dnia pańskiego, odbył się lan. Cafejki zmienialiśmy dawniej często – w jednej był gruby pulpet, który jadł dużo, przeszkadzał nam ciągle w graniu, podsuwał mayhem’owi bochenek chleba pod myszkę, co mocno wkurwiało. Było jeszcze parę przygód z naszym fat-guy’em, gdy, na przykład, w czasie ważnych meczy zasysał filmy z komputerów, na których graliśmy, zdzierał dużo kasy i jak wlazł do kibla to nie można było tam wchodzić przez następne parę godzin. Porażka i tyle. Trzeba było zmienić cafe. Jedynym istniejącym plusem tej kawiarenki był bardzo krótki dojazd i niełatwość spotkania jakiegoś dresika w okolicy. Oczywiście ze swojej wrodzonej głupoty dres nigdy by nie doszedł, do czego służy klawiatura, a już tym bardziej myszka, ale strata sprzętu, który kosztuje niemało, nie jest przyjemna. Następną obleganą przez nas kawiarenką była Cafe Zion w Gdańsku Głównym. Obsługa przyjemna, dobre komputery, łącze też niczego sobie, tylko żeby pograć jakiś ważny mecz trzeba było wykupić cała kawiarenkę, gdyż przychodzili zasysacze. Interesowała ich pornografia ze zwierzętami (szczególnie ta z wieloma mężczyznami) i niestety po odpaleniu Kazyy, wisieliśmy. Najwyraźniej router nie był za dobrze skonfigurowany albo łącze się dławiło już przy takiej ilości danych. Tak czy inaczej lan’y w tej cafe są wspominane miło, ze względu na obsługę, która starała się robić jak najlepiej dla nas. Dobra obsługa nie jest priorytetem w wyborze kawiarenki i zaczęły się dalsze poszukiwania (pomimo tego Zion zamknięto...), które skończyły się w Gdańsku na Morenie. Koło Pizzy Hut, schodki, drzwi, drzwi i mamy cafe klanu Poison, cafe JES, dziesięć komputerów, na każdym dużo fps’ów, nie ma wokół hałasu, tylko podobno nieraz koksy z siłowni wpadają do cafe i kręcą bekę z 50-cio kilogramowych graczy. Właścicielem cafe jest Biofreak, też równie w porządku koleś, załatwia nam tanie lan’y, nawet za 1zł/h, a ostatnio zszedł do 0zł/h, jak mieliśmy ostatni trening przed wyjazdem.

Na tenże trening zjechaliśmy się o godzinie 20:00, oczywiście Green Van’em, który stał się sztandarowym pojazdem GP, a teraz Poison. Jest jeszcze Green Power, Ci, co go widzieli wiedzą, o co chodzi, piękny samochód, ale on raczej nie jest klanowym transportem, tylko jak nie ma Green Van’a to jest nieraz szansa na podwiezienie paru osób do cafe drugim pojazdem. Trening rozpoczął się już na dobre, gdyż z bobem i mayhem’em spóźniliśmy się trochę, rozkładamy peryferia, ja wrzucam Xeno-timer’y, przerobione na potrzeby naszego klanu przez mayhem’a. Parę mapek na lanie poleciało i już czas lecieć, gdyż Green Van czeka na zewnątrz. Zbieramy nasze bagaże, uścisk od Biofreak’a, życzenia, pamiątkowe zdjęcie i rozstajemy się w miłej atmosferze od reszty klanu i naszej cafe. W drodze na pociąg do Gdyni na drodze natykamy się na duża grupkę dzików, które przechadzały się z jednej części lasu do drugiej, było ich prawie dziesięć, jednego udało mi się uwiecznić aparatem z komórki, lecz przy kiepskim oświetleniu zdjęcia wychodzą bardzo mizernie, dlatego nic prawie nie widać. Dalsza droga przebiegała bez żadnych ekscesów i dotarliśmy do Gdyni około czterdzieści minut przed odjazdem pociągu. Oczywiście wszystko nie mogło pójść tak łatwo i templar musiał zapomnieć... tzn. on nie zapomniał tylko nie wiedział, że legitymacja jest potrzebna, aby mieć zniżkę na przejazd. Wymagana dopłata, łączna cena za bilet trochę ponad 50zł – porażka. Za trzydzieści minut odjeżdża nasz pociąg, idziemy na peron, poczekać na przyjazd pociągu, czas ten mija ogólnie bez przypałów. Zjawia się coraz więcej ludzi, ale liczymy na to, że nie będzie, tak źle jak z Łodzią, czyli jak ktoś nie kojarzy, spanie mieliśmy w zerowej klasie, czyt. Wars wita Was.

Czterdzieści dwa po północy, zjawia się nasz TGV, wsiadamy i poszukujemy miejsca. Najlepiej byłoby znaleźć taki przedział, aby wszyscy mogli się do niego razem wbić, a nie porozrzucani spać po całym pociągu. Wędrujemy przedział po przedziale, wszędzie lipa, aż tu nagle, jest jeden z wolnymi sześcioma miejscami, tylko problem z otwarciem drzwi wyrósł przede mną, a gdy drzwi nie chciały puścić powiedziałem: „Co za cwele, zamknęli się od środka” i w tym momencie udało mi się je otworzyć. W środku z dziwną miną patrzy na mnie starsze małżeństwo. Rozkładamy nasze bagaże i sami siadamy. Jedno wolne miejsce, nikt się nie dosiądzie pewnie, więc będzie spokojnie, bez żadnych kłopotów. Po jakimś czasie sms lub telefon od dx-Goblin’a i mamy informacje, dosiądzie się do naszego pociągu w swoim rodzimym mieście – Malborku. Pomiędzy 1:30 a 2:00, tak mnie się zdaje, bo nigdy niczego nie jestem pewien, dosiada się Goblin, oczywiście templar, który miał wyjść tylko z przedziału zaczął chodzić po całym wagonie i spierdolił taktycznie całą sprawę, którą zlecił Goblin, mówiąc, żeby ktoś czekał przy naszym przedziale. Gracz dx’ów odnaleziony, zajmuje ostatnie miejsce i przypominamy sobie stare dobre czasy wyjazdu do Łodzi, przebiegającego w podobnej atmosferze, tylko w innych warunkach, lecz nie do końca identycznych, gdyż mayhem od czasu do czasu sobie pobekał, a coach pierdział, o kurwa ja jestem coach’em, wydało się. Dojechać do Krakowa mieliśmy około 11, przed południem, więc położyliśmy się spać. Oczywiście mayhem wybrał sobie miejsce przy drzwiach, ja zaraz obok i miałem klapę, bo z powodu, że on ma takie wąskie plecy ciągle spadałem za niego jak się o niego oparłem, bo wiecie, on jest moją prywatną poduszką.

Godzina poranna, nie pamiętam dokładnie, która, żeby nie przejechać naszej stacji docelowej, nikt już się nie kładł spać. Ciągle badam na moim GPS’ie gdzie jesteśmy i jak daleko mamy do Krakowa, lecz droga daleka jeszcze nam została. Konduktor na przesłuchaniu mówi, że pociąg nie ma spóźnienia, więc będziemy na czas, tzn. na czas, moglibyśmy się nawet dziesięć godzin spóźnić i nie byłoby źle, chociaż pewnie po dwudziestu godzinach przejażdżki pociągiem mayhem dostałby torsji, a bobek mocno zgłodniałby i wyszłaby z całego wyjazdu klapa. Odbiór z dworca miał nam zapewnić t5-boloman, dlatego mieliśmy zadzwonić do niego dziesięć minut przed dojazdem do Krakowa, GPS pokazuje, że jesteśmy w „okolice Krakowa”, a tu pola i ogólnie jakieś chaty drewniane, potem jakaś miejscowość i na koniec stał Kraków. Dzwonimy do boloman’a, lecz po, bodajże trzech wbiciach na pocztę głosową z powodu abonent jest czasowo niedostępny, matix odpuścił sobie dzwonienie i licząc, że mapka nam wystarczy, aby dotrzeć do Cafe Arena, uspokoiliśmy się. Kraków Główny wita, wysiadamy, peron znamy z paru wycieczek, które się odbywało w tychże okolicach jakiś czas temu. Zmierzamy do wyjścia, jak zwykle cały peron w kloszardach obstawiony, wychodzimy na zewnątrz i słyszymy głos wołający „bobek, bobeeek!”. Ukazał nam się lop, a potem zaraz obok reszta komitetu powitalnego w składzie Akir i boloman. Jedna rzecz mnie dziwiła, a mianowicie boloman cały czas chodził z komórką w ręku, tylko, czemu nie mogliśmy się do niego dodzwonić? Z takimi jak i z innymi pytania szliśmy za nimi zastanawiając się czy zaraz nie zobaczmy grupy armeńców, którzy nas władują do samochodu i wywiozą na Ukrainę, jako męskie kurwy. Nic takiego się nie stało, na nieszczęście dla templara, który na to liczył, dobra żartuje sobie. Krótka droga, cafe jest, tak, jak było mówione, blisko peronu PKP, parę uliczek i jesteśmy na miejscu. Wchodzimy w bramę, mijamy tablicę z napisem Peep Show i w podwórku widzimy szyldy z znajomymi nazwami. W środku pusto, tzn. nie ma graczy Q3, a tylko inni jacyś niezrzeszeni, czyli CS’owcy, Warcabowcy, tak, tak, był gościu, grający cały dzień w warcaby przez net’a, pewnie był to tzw. kozi wymiatacz warcabowy. Rozsiadamy się na kanapach, zostawiamy nasze bagaże i idziemy obejrzeć, na jakich to komputerach będzie nam dane się zmagać. Całkiem przyjemny widok, gdyż duża cześć monitorów to 19” monitory, miejsca na klawiaturę i myszkę akurat w sam raz, chociaż więcej zawsze by się przydało. Sprzęt rozstawiony w czterech rzędach po pięć komputerów, rzędy środkowe zwrócone monitorami do siebie, klimat kawiarenki zrobiony na mapy z CS’a, oświetlenie ciekawe i wszystkie ściany w ciekawych kontrastach. W drugiej części cafe znajdowały się jeszcze trzy sprzęty, dwa na Windows’ie i jeden na Pingwinie, do użytku dla redaktorów i na serwer Q3.

Dokładnie nie pamiętam, co i jak działo się dalej, aha... trzeba było coś zjeść, kanapki już dawno się skończyły, a więc musieliśmy przejść się po mieście Kraków w poszukiwaniu wychwalanej przez matix’a restauracji „Różowy Słoń”, nazwa niczego sobie, pewnie bobkowi się podoba, bo on lubi takie klimaty. Pierwszy raz zobaczyłem taki wybór, a raczej tyle pomysłów na przyrządzenie naleśników, zapamiętałem lub jadłem takie jak: z bananami, lodowe z owocami, miętowe, czekoladowe, kokosowe oraz brzoskwiniowe. Oczywiście menu nie składało się tylko z naleśników, ale były też tam inne potrawy, jak na przykład: jajecznica, spaghetti na różne sposoby, pizze, itp. Wystrój lokalu można podziwiać na dwóch zdjęciach, ściany pomalowane ciekawymi rysunkami, różowe stoliki i ładna pani z obsługi plus mniej ładna starsza pani, która pracuje w kuchni. Wracamy na miejsce turnieju, a po drodze podziwiamy ładne dziewczęta kręcące się wokoło. Tak, to nie żadna ściema, naprawdę Kraków jest miastem pięknych kobiet i brak dresów, nie to, co w Gdańsku, oczywiście w naszym mieście też jest dużo przepięknych stworzeń poruszających się po ulicach, ale nie w takich dużych ilościach jednocześnie jak w Krakowie.

Zaczyna robić się ciemno, w międzyczasie przyjeżdża coraz więcej graczy, lecz każdy wie, że najwięcej się zjawi klanów przed samym turniejem, dlatego kawiarenka jeszcze nie jest zapchana po brzegi, do tego stopnia, że nie ma gdzie posadzić swojego tyłka. My zaczynamy pilnować naszych dwóch kanap, aby mieć potem gdzie spać w nocy, bo karimaty mamy tylko dwie, a do tego należące do matix’a. Trening i test komputerów był konieczny, zaczęliśmy kombinować, żeby zająć, któryś z rzędów, trafił nam się pierwszy, najlepszy jak się potem okazało, podłączenie sprzętu i gotowi do gry. Całkiem zaczęła się nocka, granie w piątek miało być za free, a tu się okazuje, że musimy za nią płacić, inaczej są chętni, którzy by za nas pograli, koszt 8zł/osobę, rozmowa z bolomanem i wszystko już jasne, płacimy 6zł za nocowanie i za granie do północy. Jak się później okazało i tak nas wydymali, bo tylko poison zapłacił z przyjezdnych za nocowanie i granie, ale szczegół to mały, tylko za te pieniądze wolałbym zjeść naleśnika lodowego z owocami. Giercowanie przebiega spokojnie i w miarę szybko dobija godzina dwunasta po tych kilku meczach naszego squadu vs „pickup” albo „pickup + templar”. Czas spać, odłączamy klawiatury, słuchawki i myszki, pakujemy do plecaka i czas na błogi sen. Dwójka z nas plus Goblin śpią na kanapach, a mayhem i ja na podłodze, która była najlepszym i najwygodniejszym wyborem. Niestety nasz nieokrzesany czwarty gracz o mrocznej ksywie templar, grał do szóstej nad ranem i grałby dłużej, gdyby nie koniec nocki, czas odpoczynku dla komputerów. Odbiło się to potem w sobotę na pierwszym meczu z wroc, który wprawdzie był wygrany 2:0, lecz poszedł bardzo kiepsko i z małą przewagą fragów. Lecą godziny i minuty, organizacja całego turnieju przebiega tak jak trzeba, wiemy dokładnie, kiedy kolejne mecze będziemy musieli zagrać, więc czas staramy się spędzać na świeżym powietrzu, a nie w dymie z petów, gdyż wszyscy, oczywiście oprócz templara, nie palą. Następny mecz w Winners Bracket ustawiony jest z klanem ff, który wygrał poprzedni mecz z drugim składem wroc, bodajże sztukowanym, że tak powiem, gdyż nie mieli tylu swoich graczy. Mecz z ff zagraliśmy z pierwszego rzędu komputerów, udało się, wygrana przyszła już nie tak łatwo – wynikiem 2:1. Na dzisiaj koniec meczy, oglądamy pozostałe zmagania innych i idziemy znowu w poszukiwaniu czegoś do jedzenia na mieście, a templar, który jak zwykle robi to, czego nie powinien robić, wyjada sYnth-Bubu’owi parówki, gdy ten nie patrzy... grzecznie i kulturalnie. Nastaje ciemność i trzeba znowu iść spać. Tym razem ja śpię na kanapie, a czołowi gracze matix i mayhem na podłodze, bobkowi to obojętne, gdzie będzie spał, więc rozkłada się obok na wyrku.

Poranek, można się wyspać, wiemy, że pierwszy mecz będzie grany dopiero o 11:00. Wszystko wygląda tak samo jak poprzedniego dnia, pobudka, wizyta w łazience i rozmowa z wielkim uchem, wycieczka na miasto na śniadanie, powrót i zaczynamy już przygotowania do walki z The Shadows. Miał być to pierwszy mecz, w którym mogliśmy ponieść porażkę, zresztą jakby nie patrzeć, bardzo prawdopodobną, lecz będąc optymistycznie nastawieni zaczęliśmy pierwszą mapę, bitwa wyrównana, ale ciągle z lekką przewagą t5, które w końcowych minutach oddało nam prowadzenie, jednak coś się załamało i przegraliśmy trzema fragami. Następna mapa wybrana przez nas, a że team przeciwnika nie był łatwy musieliśmy postawić na naszą ograną mapkę, mianowicie ospdm5. Było ciężko, ale tym razem szala zwycięstwa przeszła na naszą stronę i zaliczyliśmy wygraną z przewagą siedmiu fragów. Ostatnia mapa wybierana systemem odrzucania dwóch, po jednej każdy klan i gra się na tej, która została. Po małym nieporozumieniu i burzliwej dyskusji, wyszło, że gramy na dm14tmp, mapa, o której t5 prawdopodobnie wiedziało, że może nam na niej kiepsko pójść i stało się spadliśmy do Loosers Bracket, przegrywając ostatnią planszę z t5 wynikiem 71:61. Nie dołując się mocniej, zwaliliśmy winę na templara i zaczęliśmy czekać na następne starcie w drugiej grupie. Padło nam spotkać się z klanem 3M, na początku z uśmiechem na twarzy podeszliśmy do tego meczu, lecz po tym jak wtopiliśmy dwie mapy po kolei, mina zrzedła i zrozumieliśmy, że to już koniec i nie da się nic więcej zrobić. Poison zajął 5 lub 6 miejsce i nic tego nie zmieni, a szkoda, bo każdy liczył na więcej i nie tylko były to osoby z naszego klanu. Deiks’y również odpadły (z ff), a Goblin czekał na nas, bo wraca do Malborka, więc poszliśmy sprawdzić, jak się mają nasze pociągi do Gdańska, gdyż chęci na obejrzenie finałów nie mieliśmy, skoro zostało nam (odliczając domniemaną cenę biletów) 20zł w portfelu matix’a, parę suchych bułek i końcówka wody, co nam na pewno nie starczą na wyżycie kolejnych paru godzin. Odjazd pociągu o godzinie piętnastej z groszami – Intercity – mocno nie pasuje, drogi, a kasy nie ma, następny o 18:10, pośpieszny, cena ta sama, jaka z Gdańska do Krakówa. Pasuje, wracamy tym. Wyruszamy na ostatnie zakupy do spożywczaka po parę bułek, kawałek mięsa i jakiś serek topiony i oczywiście baniak wody mineralnej 5L za 3,49zł, przy wyjściu ostatnia fotka tego, czego nie udało się rozpracować na tym turnieju i wyjście. Mijają kolejne mecze, ja podładowywując telefon na beczce, zakimałem sobie, więc nie wiem, co się działo w międzyczasie. Wiem tylko, że jak się obudziłem to widziałem jak śmiał się ze mnie mayhem i matix. Zbliża się godzina odjazdu, pożegnanie i wychodzi szóstka z Pomorza na peron. Pociąg przyjeżdża, zabiera nas i już go z nami nie ma, wiemy, że jedzie z nami Agnieszka, była niebyła dziewczyna Ly5ego z OST, ale jak na razie jej nie widać i sami zresztą szukamy miejsca, aby spocząć. Przedziały pozapychane, w każdym, albo w ogóle nie ma miejsc, albo brakuje, aby wszyscy razem się do niego wcisnęli. Poszukiwania skończone brakuje miejsca dla jednej osoby, a jest nią templar, ale on sobie znajdzie inne miejsce, a dokładnie w przedziale obok. Czas nam mija miło robimy sobie zdjęcia, kręcimy bekę z pań w naszym przedziale i atmosfera mija miła, a z templarem poszedłem zająć się Agnieszką, gdyż trochę smutno wyglądała, potem templar gdzieś wybył, tzn. poszedł do innego przedziału, my poszliśmy spać tak jak Bóg nam nakazał.

Myślę, że turniej się udał, organizacja była rewelacyjna, mecze odbywały się o odpowiednim czasie, boloman nie wpieprzył templarowi, było momentami śmiesznie, a nawet cały czas śmiesznie, nikt nikogo z moich informacji nie okradł ze sprzętu, telefonu, czy butów, tudzież skarpetek, w Krakowie chodzi bardzo dużo ładnych kobiet, jest bardzo mało dresów, ale za to papi przyjechał w dresach, matrox poklepał mnie po ramieniu, gołębie z jedną nogą nie są takie zadziorne jak na peronie w Warszawie. Było okey, turniej na 5, nawet z plusem i dzięki dla wszystkich tych, dzięki którym ten turniej wypalił i przebiegał w takiej, a nie innej atmosferze.

Korektą zajął się bobek.


eXc Kraków TDM Q3 | eXc Kraków Q3 TDM by POISON'hardtmuth | eXc Kraków Q3 TDM Zdjęcia z turnieju

KomentarzeKomentarze

  • Dodawanie komentarzy dostępne jest jedynie dla zalogowanych użytkowników.
    Jeżeli nie jesteś jeszcze użytkownikiem eSports.pl, możesz się zarejestrować tutaj.
Komentarze pod artykułami są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu eSports.pl oraz serwisów pokrewnych, który nie ponosi odpowiedzialności za treść opublikowanych opinii. Jeżeli którykolwiek z postów łamie zasady, zawiadom o tym redakcję eSports.pl.
Dołącz do redakcji portalu eSports.pl!

Ostatnio publikowane

Napisz do redakcji

W tej chwili żaden z naszych redaktorów nie jest zalogowany.

Ostatnie komentarze

Ostatnio na forum

Statystyki Online

7852 gości

0 użytkowników

0 adminów

Ranking Użytkowników

WynikiAnkieta

Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem podczas WCG Polska?

  1. 0%

    Słaba postawa Fear Factory

  2. 0%

    Dobra gra UF Gaming

  3. 14%

    Tłumy widzów na sali kinowej

  4. 14%

    Mało miejsca

  5. 71%

    Nie byłem i nie interesuje mnie to

Nasi partnerzy

  • Shooters.pl
  • Cybersport

Wszelkie prawa zastrzeżone (C) eSports.pl 2003-2024

Publikowanie materiałów tylko za zgodą autorów.

Wybierz kategorie